(opowiadanie zostało przetłumaczone na język esperanto, ukazało się w "Zeszytach Białostockich" nr 13, ISBN 978-83-66137-79-0 str.101, do pobrania w pdf na
https://espero.bialystok.pl/wp-content/uploads/2023/12/13aj-bjalistokaj-kajeroj.pdf?v=9b7d173b068d )
Alicja i Ewa spacerowały po osiedlowym skwerze zwanym parkiem. Mógł to być spokojny spacer dla emerytek, gdyby nie małolaty. Poruszały się rowerami, hulajnogami i deskami wszędzie, gdzie tylko była odrobina przestrzeni.
– Czy oni nie mogą jeździć po ścieżce rowerowej? - syknęła Alicja.
– Nie bardzo. Tam chodzą starsze panie z pieskami – Ewa ruchem głowy pokazała jedną z nich.
Dostojna pani w letnim kapeluszu prowadziła na smyczy maltańczyka.
– To niech jej zwrócą uwagę, że od spacerów jest ta alejka, a nie ścieżka – rzekła nadal sycząco Alicja.
– Wtedy oberwą od starszej pani i jej psa. Bo droga dla rowerów jest bliżej trawnika, z którego korzysta pies, a alejka dla spacerowiczów jest przy boiskach, gdzie albo trawy nie ma, albo ktoś kopie na nich piłkę. Gdyby tak alejkę dla pieszych przenieść w miejsce tej dla rowerów, wszystko by grało.
– Czyli to jest do niczego.... Kto taką głupotę wymyślił?
– Jakiś człowiek. I jeszcze pewnie forsę za to dostał....
Koleżanki doszły do swego bloku i usiadły na ławce.
– Denerwują mnie ci nowi, co się wprowadzili po nieboszczce Starosielskiej – kontynuowała dialog Alicja – Czworo dzieci! Piszczą, wrzeszczą pod oknem. Jakieś głupie zabawy, gonitwy. Ciebie nie wnerwiają?
Ewa wzruszyła ramionami:
– Nie, przecież nauczycielem byłam, a wiesz jak jest w szkole podstawowej w czasie przerwy. Mnie tam czwórka dzieci nie rusza. Mnie wnerwia ten nastolatek z czwartego piętra, kiedy włącza na cały regulator muzykę.
Alicja przytaknęła:
– I żeby to jeszcze jakaś muzyka była... a to jakieś dudnienie, ryki z wulgaryzmami.
– Oni nazywają to rap.
I jak na zawołanie wysoko z okna rozległ się rap. Obok ławki na rowerze, niczym błyskawica, przeleciał młody człowiek płci nieustalonej. Jako dodatek wystąpiły maluchy, które pod balkonami urządziły sobie zabawę w „berka”. Tej zabawie towarzyszyły wrzaski i okrzyki typu „Łap mnie! Mam cię”.
Koleżanki westchnęły. Do domów i tak nie miały po co wracać, bo lato, okna pootwierane i hałasy blokowiska też do mieszkań docierały.
– Za moich czasów takiego wrzasku nie było.
– A gdzie się wychowałaś? - zapytała Ewa.
– Na wsi.
– To wiele wyjaśnia. Tam to chyba tylko nocne szczekania psów są uciążliwe.
– I ciągniki, kiedy skoro świat ruszają do pracy na polu.... Człowiek by sobie pospał, a tu piąta rano pobudka... A, jeszcze krowy... Jak ich na czas nie wydoisz, to ryczą jak opętane.
Ewa pokiwała ze zrozumieniem głową:
– A ja to jestem z takich przedwojennych kamienic... małe podwórko typu studnia.... Rowery nie jeździły, bo nie miały gdzie, piłki nikt nie kopał, bo też nie miał gdzie, w „berka” też nie dało się ganiać... Słowem chyba cisza była, bo ja hałasu nie pamiętam.
Rap z czwartego piętra zmienił się z polskiego na angielski. Panie uznały go za lepszy, bo przynajmniej przekleństw nie rozumiały. Maluchy na moment przerwały „berka”, usiadły na trawie i myślały, co by tu wymyślić. A nastolatek włączył kolejny utwór.
– Moja koleżanka z byłej pracy to wychowała się w kamienicy, gdzie było wielkie podwórko. Mówiła, że latem całe dnie na nim spędzali. Młodych ludzi było dużo, bo kiedyś przyrost naturalny był zdecydowanie większy – zaczęła Alicja – I mówiła, że dzieciaki też się ganiały, grały w piłkę, w takie „dziesiątki”... Pamiętasz coś takiego?
Ewa zmrużyła lekko oczy:
– Chyba tak.... odbijało się piłkę o ścianę w ustalony sposób... na przykład... piłka o ścianę, klaśnięcie, łapanie, piłka o ścianę, obrót wokół siebie, łapanie.... I trzeba było tak dziesięć razy... A komu się nie udało, to skusił i oddawał kolejkę drugiemu... A wiesz co było w tym najgorsze? Ludzie mieszkający na parterze wrzeszczeli, że im dzieci w ściany ta piłką walą.
– A chciałabyś, żeby tak tobie walili?
– No nie... Ale muzyki też się kiedyś głośno słuchało... Na gramofonie „Bambino”...
Alicja uśmiechnęła się:
– U mnie na wsi też! Ale taki głośniczek miał słaby zasięg. Nie to, co dzisiaj.
I tak mijały kolejne wiosenno-letnie dni.... Rowery jeździły, dzieci krzyczały, nastolatek słuchał rapu, a emerytki narzekały wspominając stare czasy. Do czasu.
Otóż rok wcześniej na trzecim piętrze zmarł sąsiad. Rodzina załatwiła sprawy spadkowe i mieszkanie sprzedała. Pewnego słonecznego dnia do M4 wkroczyła ekipa. Przyniosła ze sobą świdry, młoty, udary, wiertarki, wkrętarki i rozpoczęła solidną pracę.
Najpierw demolującą. Pozbycie się starych płytek w kuchni i łazience. Zdjęcie słynnej boazerii w przedpokoju. Rozwalenie starych podłóg, tynków i wykucie nowych dróg dla nowej instalacji elektrycznej.
Kucie w starym dobrym betonie wielkiej płyty zakłóciło spokój mieszkańcom osiedla. Alicja i Ewa chętnie wychodziły na skwer zwany parkiem. Zauważyły, że rowerzyści hulajgoniści i deskorolkarze są zdecydowanie cichsi niż młot pneumatyczny, a krzyk dzieci bawiących się w „berka” nie dorównuje wiertarko-wkrętarce. A co z rapem?
Panie usiadły na swojej ławce. Z czwartego piętra dobiegał rap. Nie przebił się przez mechaniczne urządzenia. Wykorzystując krótki czas dany urządzeniu na odpoczynek, Ewa wrzasnęła w stronę okna:
– Hej młody! Wyjrzyj!
W oknie pojawił się nastolatek.
– Słucham!
– Włącz rocka, najlepiej jakiś heavy. Przekrzyczysz to kucie!
– Rzućcie jakieś kapele!
– Black Sabbath! Metallica! Rammstein!
– Sie robi!
„ I po co ja to robię? Przecież nie słucham rocka” - przemknęło przez myśl nastolatkowi, kiedy szukał w kompie mocnego brzmienia. Znalazł. Kliknął. Rozległ się ostry rockowy dźwięk gitary i mocne uderzenie perkusji. Zagłuszył zupełnie udarową wiertarkę, młotki i świdry z remontowanego mieszkania. Chłopak wyjrzał przez okno.
Starsze panie podskakiwały na ławce. Dzieci tańczyły. Rowerzyści wystukiwali rytm na kierownicy.
„Już wiem po co ja to robię... Na kilka minut zmieniam świat....”
(opowiadanie zajęło pierwsze miejsce w "Konkursie na powiastkę/bajkę filozoficzną dla dzieci i młodzieży zorganizowanym przez ODN w Poznaniu w 2024 roku")
Dawno temu, może za górami i za lasami, ale na pewno przy ujściu rzeki Kaystros do Morza Egejskiego, leżało miasto Efez. Mówiono, że założycielem miasta był Androklos, syn ateńskiego króla Kodrosa. Ów królewicz wyruszył na wyprawę wojenną, ale wcześniej wyrocznia przepowiedział mu, że założy swoje miasto w miejscu, gdzie spotka rybę i dzika. I właśnie nad Kaystros spotkał rybaków piekących ryby. Jedna z ryb wpadła do ogniska. Iskry zapaliły pobliskie krzaki, a ogień wypłoszył z nich dzika. Właśnie w tym miejscu, na północnym zboczu góry Pion, powstało miasto nazwane Efezem. W tym też mieście, pięćset lat przed naszą erą, urodził się Heraklit, mędrzec i filozof.
Kto to filozof i co to filozofia...?
(opowiadanie otrzymało wyróżnienie w III edycji Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego Magia Futura w Krakowie w 2024 roku)
(opowiadanie otrzymało wyróżnienie w IV Edycji Konkursu Literackiego Pałac w Gądnie w 2023 roku, znajduje się w pokonkursowym wydawnictwie e-booka oraz na stronie
https://www.facebook.com/photo?fbid=774944041397427&set=a.517913603767140 )
(opowiadanie ukazało się w książce "Opowiedz o samotności", która ukazała się nakładem CD Media Poznań 2024 ISBN 978-83-951404-9-5)
(opowiadanie zostało przetłumaczone na język esperanto, ukazało się w "Zeszytach Białostockich" nr 13, ISBN 978-83-66137-79-0 str.101, do pobrania w pdf na
https://espero.bialystok.pl/wp-content/uploads/2023/12/13aj-bjalistokaj-kajeroj.pdf?v=9b7d173b068d )