sowie

Basket and witches czyli sposób na uratowanie polskiej koszykówki

Ostatnio komentowane
Publikowane na tym serwisie komentarze są tylko i wyłącznie osobistymi opiniami użytkowników. Serwis nie ponosi jakiejkolwiek odpowiedzialności za ich treść. Użytkownik jest świadomy, iż w komentarzach nie może znaleźć się treść zabroniona przez prawo.
Data newsa: 2014-03-18 13:35

Ostatni komentarz: …. Bardziej zwróciłabym uwagę na brudne stopy kobiety, aniżeli na brudna sierść psa.
dodany: 2022.03.30 20:12:36
przez: Diane
czytaj więcej
Data newsa: 2020-10-20 09:42

Ostatni komentarz: super...szkoda, że nie napisałaś jaki kościół w Wałbrzychu. PIsz dalej na na koniec roku książka. ja swoją szykuję na i półeocze...
dodany: 2021.01.18 11:09:17
przez: obba
czytaj więcej
Data newsa: 2013-04-05 13:21

Ostatni komentarz: Świetne...gratuluję...czas na książkę.

dodany: 2021.01.15 08:45:03
przez: adam
czytaj więcej
Data newsa: 2020-10-20 09:40

Ostatni komentarz: Mój tata też należał do ZBOWiD-u. Pełnił tam jakaś funkcję. Wspominal, że do ZBOWiD-u dla korzyści materialnych zapisują się osoby, których w tamtych czasach nie było na świecie. 😊
dodany: 2020.11.14 09:25:09
przez: Bozena
czytaj więcej
Data newsa: 2011-05-15 20:15

Ostatni komentarz: Boże, który mieszkasz w Wałbrzychu.............

Wspaniałe!!!
dodany: 2019.03.20 19:01:12
przez: Darek
czytaj więcej
Data newsa: 2016-09-13 16:01

Ostatni komentarz: Super! Bardzo miło się czyta
dodany: 2017.01.06 22:01:25
przez: Jan
czytaj więcej
Data newsa: 2013-04-05 13:18

Ostatni komentarz: Historia jedna z wielu ale prawdziwa.
Panowie w pewnym wieku szukają
gosposi i pielęgniarki.
dodany: 2015.10.02 15:09:05
przez: stokrotka
czytaj więcej
Oddech Górnika cz. I
2022-07-29 12:53

Moja miłość do koszykówki i Górnika trwa i trwa, i trwać będzie. Praktycznie całe moje życie zostało jej przyporządkowane. Kiedy wyjechałam z Wałbrzycha, wszędzie szukałam ukochanej dyscypliny sportowej. A kiedy ją odnajdywałam, zawsze podkreślałam, że jestem kibicem Górnika Wałbrzych.

W ciągu tych lat dwukrotnie byłam w zarządach klubów sportowych. W jednym zasiadałam razem z tatą i dyskusje z zebrań, na temat wyższości koszykówki nad piłką nożną lub odwrotnie, przenosiliśmy do domu. Współorganizowałam turnieje koszykówki dla dzieci. Razem z młodymi koszykarzami uczestniczyłam w takowych. Pasjonowałam się rozgrywkami o mistrzostwo Łomży szkół podstawowych i średnich. Miałam nawet uprawnienia sędziowskie i siadywałam przy stoliku. Byłam kierownikiem trzecioligowej drużyny seniorów, występującej w bardzo silnej wówczas grupie mazowiecko-olsztyńskiej. Przez kilka lat byłam dziennikarzem, a moją specjalnością była oczywiście koszykówka. O powyższej działalności mogłabym dużo opowiadać. Wybrałam jedną historię....

Posłuchajcie...
 


Lech na szczycie

W rozdziale „Warszawa 1989” opisałam mecz Górnika z Legią i mój niezwykły przyjazd do Wałbrzycha. Pamiętacie, że wspomniałam tam, iż usiadłam wtedy przy stoliku prasowym? Nawiązałam wówczas bardzo cenne znajomości. Zaprocentowały one jesienią tego samego roku.
Bliższą znajomość zawarłam z Andrzejem Skwirowskim. To człowiek, o którym polskie dziennikarstwo koszykarskie zapomniało...

Andrzej współpracował wówczas z „Przeglądem Sportowym”, w którym na przełomie lat 1980/90 pisał o NBA. W katowickim „Sporcie” prowadził rubrykę „Koszykarz sezonu” opartą o punkty przyznawane przez dziennikarzy piszących sprawozdania z ligowych meczów. Wreszcie to on pierwszy siedział obok Włodzimierza Szaranowicza podczas pierwszych telewizyjnych retransmisji meczów NBA.

Jesień 1989 roku zapisała się w polskiej koszykówce wielkim wydarzeniem. Niestety, też o nim zapomniano. Czas przypomnieć.

Oto poznański Lech awansował do ósemki najlepszych europejskich drużyn! Nazywało się to wówczas Puchar Europy, dziś Euroliga. Drużyny grały systemem ligowym – mecz i rewanż. Po tej serii cztery najlepsze stawały do bezpośredniej walki o tytuł najlepszego zespołu na Starym Kontynencie. Lech znalazł się w doborowym towarzystwie. Jego rywalami były teamy: FC Barcelona, Jugoplastika Split, CSP Limoges, Maccabi Tel Awiw, Philips Mediolan, Commodore den Helder i Aris Saloniki. Uwierzcie, były to ówczesne europejskie potęgi z izraelskim klubem do kompletu.

Co było marzeniem kibica koszykówki? Chyba jasne – obejrzeć owe potęgi. Spojrzeć w oczy najlepszym. Poczuć ich oddech. Poczuć dumę z polskiego klubu, że gra w europejskiej elicie. Kontakt z red. Skwirowskim zaowocował moimi trzema wyprawami do Poznania. Człowiek po prostu mnie tam zabierał, gdyż sam był wielkim fanem basketu. To była dla mnie wspaniała przygoda. Drugie wielkie koszykarskie wydarzenie w moim życiu (pierwszym oczywiście jest zdobycie tytułu Mistrza Polski przez Górnika).

Do Poznania jeździłam pociągiem ekspresowym z Warszawy. Skład pociągu był niemiecki i nawet w przedziale drugiej klasy siedziało tylko sześć osób, co było wówczas niezwykłym zjawiskiem. Towarzyszyłam warszawskiej ekipie dziennikarskiej. Nie zawsze byliśmy w tym samym składzie. W każdym razie obok mnie w przedziale siadywali: Łukasz Jedlewski – ówczesny naczelny „Przeglądu Sportowego”, nieżyjący już Krzysztof Bazylow, też z „PS”, Włodzimierz Wojcieszak z ówczesnego „Ekspresu Wieczornego” i Janusz Pindera, dziś znany spec od boksu oraz oczywiście red. Skwirowski.

Największym humorem tryskał red. Bazylow. Podczas jednej z podróży od Warszawy Centralnej powtarzał, że coś ma i da dopiero w Kutnie. Tak potrafił nakręcić atmosferę w pociągu, że wszyscy z niecierpliwością czekali na dojazd do Kutna. Cóż miał? Oczywiście – piwo. Po jednym na głowę. Były to czasy, kiedy picie piwa w PKP nikomu nie przeszkadzało. Pouczał też nas, co zrobić, jeśli zapomniało się numeru pokoju hotelowego, w którym człowiek miał nocować: „Ja zawsze pytam w recepcji, w którym pokoju mieszka redaktor Bazylow, a potem mówię, że to ja”. RODO wtedy też nie obowiązywało.

Przed pierwszą wyprawą Andrzej zwrócił mi uwagę na ważną sprawę. Jego zdaniem oczywiście. Jasne, miałam się chwalić, że jestem z Wałbrzycha i kibicuję Górnikowi, bo co Wałbrzych to nie Łomża, miałam podkreślać, że znam się na koszykówce, ale nie mogę mówić, że trenowałam pchnięcie kulą i rzut dyskiem w Górniku. Najlepiej jak powiem, że trenowałam koszykówkę w Unii Wałbrzych (nieistniejący już klub koszykówki żeńskiej). Do dziś nie kumam, dlaczego miałam zmienić dyscyplinę... Tak oto na użytek koszykarskiego Pucharu Europy zostałam wałbrzyską koszykarką...

Arena gwiazd

„Ekspresem” PKP wjechałam zimą do międzynarodowej koszykówki. Wykorzystałam czas ferii. Mecze rozgrywano bowiem w dzień powszedni, a w przypadku nauczycieli urlopu w dowolnym terminie nie było i nie ma.

Już nie pamiętam, czy do hali, w której rozgrywano mecze szliśmy pieszo czy jechaliśmy... Dotarliśmy do niej po zmroku. Kiedy znaleźliśmy się w pobliżu Areny, miałam wrażenie, że stoi w przysłowiowym szczerym polu. Nie myliłam się. Stoi w parku. Zimą nie dostrzegłam drzew. Zwróciłam natomiast uwagę na niezwykłą kopułę dachu. Taka cyrkowa....

Do środka weszliśmy wejściem, dziś zwanym dla „VIP”. Kiedy zmierzaliśmy do szatni dla prasy, zrozumiałam dlaczego Arena to arena... Rzeczywiście była okrągła! Człowiek cały czas szedł „wokół” zamiast „prosto”. Dobra, wiem, nic rewelacyjnego... Może dla was teraz, ale nie dla dziewczyny w 1990 roku.

Wejście na boisko i ponownie oczy zrobiły mi się wielkie. Widownia też była okrągła. Normalny cyrk! Arena jest po prostu areną!

To była pierwsza „wielka” (oj, jak te czasy się zmieniają), hala sportowa, w której byłam. Na widowni było ponad 4 tys. miejsc, oprócz tego miejsca „specjalne” przy boisku. Tam też zasiedli dziennikarze. I ja. Zawsze lubiłam oglądać koszykówkę z „wysokości” parkietu.


ciocia Grażynka i Łukasz Jedlewski

 

Andrzej Skwirowski i Włodzimierz Szaranowicz

 

 Tomasz Torgowski

 

Wojciech Krajewski i Andrzej Skwirowski

 


Wróć
dodaj komentarz | Komentarze: