Trzecie miejsce w konkursie na opowiadanie inspirowane twórczością Stanisława Lema z elementami historii Łomży organizowanym przez Miejską Bibliotekę Publiczną w Łomży.
Pilot Pirx patrolował okolice planety Kryonia. Zbudowana z lodowych kryształów, zamieszkiwana przez niezwykłych kryształowych Kryonidów, była niedostępna dla przedstawiciela ludzkiego rodzaju. Krążyły legendy o próbie jej podboju przez różne mafie, partie i organizacje nieużytku publicznego, ale nikomu z tych, co wylądowali na jej powierzchni nie udało się wrócić. A może wcale ich nie było? Może to tylko sprawnie działająca planetarna komórka propagandy rozsyłała takowe wieści po wszechświecie?
W celu wyjaśnienia sytuacji wysłano w okolice planety właśnie niezawodnego Pirxa. Miał, za pomocą aparatury uzyskanej z Unii Międzyplanetarnej, przyjrzeć się lodowej kuli na Oceanie Galaktyki im. Stanisława Lema.
Pilot Pirx włączył auto pilota i pokładowy komputer. Na monitorze typu 10K oglądał metr po metrze, bo lodowe metro też na planecie istniało. I nagle....
– Są! - ryknął.
Na ekranie ujrzał legendarnych trzech elektrycerzy, którzy kiedyś zjawili się na Kryonii i nigdy nie wrócili tam, skąd przybyli. Mosiężny nadal tkwił w lodzie jak owad w bursztynie, Żelazny zamarznięty siedział na skale, a Kwarcowy utopiony w czarnej wodzie też znaku życia nie dawał.
Przy pomocy najnowszego sprzętu, pochodzącego z wyprodukowanego na potrzeby zwalczania przestępczości na planecie Pandemia Plus, Pirx teleportował trzech byłych śmiałków na pokład swego LOM 2021. Żelaznemu naoliwił stawy olejem lnianym z drugiego tłoczenia. Kwarcowego wyczyścił preparatem Silit Benk. Mosiężny czekał aż odtaje.
„Idioci, po co wam była ta wyprawa. Cóż bowiem może przyjść istocie, która pod słońcem mieszka, z klejnotów gazowych i srebrnych gwiazd lodu?” - powiedział Pirx jak ongiś Baryon Lodousty, telepatycznie oczywiście.
Rycerze westchnęli.
„Mamy dosyć wypraw po bogactwa. Mamy dosyć bycia rycerzami. Zabierz nas w miejsce spokojne, gdzie woda czysta i trawa zielona, a dziewczyny ładne.”
Pirx myślał, myślał i wymyślił.
Dotarł nad rzeką tak czystą, że widać było pływające w niej ryby, ocierające się o podwodną roślinność. Rzeka wiła się wśród pół, łąk i zarośli. Na łąkach pasło się bydło rogate, na polach rosło zboże, w zaroślach siedzieli rybacy. Po rzece pływały pychówki.
Kosmiczny pojazd Pirxa wylądował na polu, z którego właśnie zebrano plony.
– I jak? Może być? Chcecie tu zostać? - zapytał pilot ostrożnie stąpając po ściernisku.
– A mamy inne wyjście... - filozoficznie odpowiedział Kwarcowy.
– Macie. Możemy wrócić na Kryonię.
Elektrycerze wzruszyli ramionami. Oznaczało to oczywiście „Innego wyjście nie mamy. Na Kryonię nie chcemy.”
– No to słuchajcie uważnie. To jest planeta Ziemia, rok 1854. Tu tracicie wszelkie swoje kosmiczne moce. Jak widzicie, telepatia tu nie funkcjonuje. Rzeka nazywa się Narew, a za tym wzgórzem jest miasto Łomża. Niewielkie, spokojne i takie na zawsze pozostanie. Dziewczyny dorodne, możecie sobie jakąś wybrać, osiedlić się i żyć. Tu, jak to tutejsi mówią, jest jak u Pana Boga za piecem.
Eksrycerze westchnęli głośno. Pirx poklepał Mosiężnego po plecach.
– Dobrze będzie – powiedział. Wsiadł do swego LOMa i odleciał.
Przybysze z dalekiego kosmosu usiedli nad brzegiem rzeki i patrzyli tęsknie w niebo. Słońce świeciło. Pychówki płynęły. Ryby łapały przynętę, a rogacizna przeżuwała zjedzoną wcześniej trawę.
W pewnym momencie na czystym jak niebiański błękit firmamencie pojawiło się przedziwne zjawisko. Na górze miało wielką różową kulę, na dole otwarte brązowe pudło. Kula z pudłem połączona była sznurkami o barwie nieustalonej.
Wielki przedmiot wylądował na tym samym ściernisku, na którym wcześniej stał pojazd Pirxa. Z pudła wyskoczył młody mężczyzna.
– Salut! - krzyknął radośnie do patrzących na niego istot też przybyłych z przestworzy - Qui es-tu? Où sommes-nous? ((Z francuskiego - Kim jesteście? Gdzie jesteśmy?) Aha, rozumiem, wszystko jasne, nie rozumiecie, zaraz zacznę po waszemu...
– Nie trzeba, rozumiemy. Znamy wszystkie oficjalne języki w Unii Międzyplanetarnej. Co to jest i coś ty za jeden? - zapytał Kwarcowy.
Człowiek podał mu rękę:
– Juliusz Verne jestem. Francuz. To jest balon, najnowszy szczyt techniki do swobodnego podróżowania po nieboskłonie. Latam nim, bo poszukuję tematów do powieści. Pisarzem będę. A wy, tutejsi?
Kwarcowy pomyślał, bo już jego myślenie żadnej szkody mu nie przynosiło, co odpowiedzieć człowiekowi z nieba.
– Nie, nie tutejsi. My też z nieboskłonu.
I tak oto rozpoczęła się przedziwna rozmowa nad Narwią. Młody Verne słuchał opowieści o księżycach, galaktykach i pojazdach kursujących pomiędzy nimi. Eksrycerze wypytywali o czasy, w których przyszło im żyć. Była mowa o dziewczynach, obecnych i z przyszłości, o piwie, ówczesnym i tym, co to za przeszło sto lat będzie produkowane w pobliskiej Łomży, o rzece, co to ciągle płynąć będzie...
Nadeszła noc. Rogacizna wróciła do obór. Pychówki upalowane stały na brzegu. Rybacy poszli spać. Ziemski Księżyc zaświecił.
– A tam warto się wybrać? - zapytał Juliusz wskazując ciało niebieskie będące w drugiej kwadrze.
– Nie warto. Tylko pył i kratery – rzekła Żelazny – Kiedy szukałem bogactw we wszechświecie, wylądowałem tam. Niczego nie było.
– A jednak kusi... - westchnął młody Francuz – Kiedyś inny człowiek tam dotrze...
– No, w 1969.... - westchnął Kwarcowy.
Mosiężny włączył się do rozmowy pytając:
– Skąd wiesz?
– Do szkoły chodziłem. Na zajęciach z historii starożytnej było o tym.
Wszyscy westchnęli.
I tak, na wzdychaniach, opowiadaniach i snuciu teorii filozoficznych po co w ogóle człek rusza się z własnego domu, upłynęła noc nad Narwią. Kiedy wstało słońce i rybacy wyszli łowić ryby, rogacizna żreć trawę, a pychówki wypłynęły na rzekę, rozmówcy pożegnali się. Verne wsiadł do balonowego kosza:
– Żegnajcie marzyciele! - pomachał ręką.
„Niesamowici ludzie nad tą Narwią mieszkają. Mają większą wyobraźnię niż ja” - pomyślał i uniósł się w powietrze.
Natomiast trzej byli rycerze ruszyli w stronę miasta, które było ciche, spokojne i takie miało pozostać. Wspinając się na wzgórze spotkali trzy młode i dorodne dziewczyny. Miłość wybuchła od pierwszego wejrzenia. Wkrótce w kościele przy klasztorze Ojców Kapucynów na Popowej Górze trzy pary stanęły na ślubnym kobiercu. Wszyscy żyli długo i szczęśliwie.
Tymczasem Juliusz Verne, po powrocie z podróży balonem, został słynnym pisarzem. Oczywiście, że w swych powieściach wykorzystał to, co usłyszał nocą nad spokojną rzeką Narwią....
Kiedy minęło sto lat od wylądowania nad Narwią przybyszy z kosmosu, ich potomkowie postanowili uczcić niezwykłą rocznicę. Nie mogli jednak uczynić tego oficjalnie, bo … bo nie mogli i już. Takie czasy były. W miejscu, gdzie rycerze spotkali młode i dorodne łomżynianki, postawili im pomnik - wieżę ciśnień. Oprócz nadrzędnego celu budowli – zachowanie pamięci o przodkach, pełniła funkcję podrzędną – zapewniała stabilne ciśnienie wody w wodociągu. Swą funkcję pełniła do 1992 roku. Obecnie kolejne pokolenie potomków Kwarcowego, Mosiężnego i Żelaznego zastanawia się co z wieżą zrobić... Bo w rycerzy z kosmosu i tak dziś nikt nie uwierzy...
pamięci Kazimierza Sosnkowskiego (1)
utwór nagrodzony III nagrodą w V Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „O złota gałązkę jabłoni” w Łososinie Dolnej w 2023 roku (w zestawie z utworami „Miłość w sadzie” i „Jabłonka”).
Opowiadanie zostało wyróżnione w Przeglądzie Twórczości Dzieci i Młodzieży (kategoria - dorośli) „Lipa 23” w Bielsku - Białej, ukazało się w wydawnictwie pokonkursowym ISBN 978-83-964598-1-7.
(Pierwsze miejsce w konkursie literackim "Co się może zdarzyć w nowej bibliotece po remoncie?" organizowanym przez Miejską Bibliotekę Publiczną w Szczawnie Zdroju).
Zosia weszła do biblioteki. Wyremontowany budynek, stojący obok legendarnego sanatorium „Dąbrówka” w Szczawnie Zdroju, przyciągał świeżością ścian i magią papierowych książek. Te grzecznie stały na półkach i wyciągały swe strony ku czytelnikowi. Zosia miała wrażenie jakby chciały ją chwycić i porwać w świat drukowanych liter. Lubiła siadać na podłodze pomiędzy półkami i marzyć o życiu ukrytym przed oczyma innych. Pani bibliotekarka znała rozmarzoną dziesięciolatkę i zawsze uśmiechała się na jej widok. Obie czuły to samo, świat książek to ich świat. Tym razem dziewczynka zatrzymała się przy półce z nazwiskami pisarzy na M.
(czyli historia zniknięcia starego zawodu)
(opowiadanie jest wersją autorską tekstu nagrodzonego w konkursie z okazji 100 lecia powstania klubu sportowego Lech Poznań, wydanego przez Wydawnictwo Miejskie Posnania ISBN 978-83-7768-320-0 w 2022 roku)
(czyli historia zniknięcia starego zawodu)
- I jak tu żyć? - zapytał Stary nie wiedząc, że owe pytanie stanie się symbolem epoki, która nadejdzie.
- Może na czas zimy wziąć urlop? - zaproponował Czarny.
- Jaki urlop, jaki urlop! - oburzył się Maniek zwany Białym – Przecież pralka mi się popsuła. Zarabiać muszę.
- Ja chcę się dziewczynie oświadczyć. Najpierw pierścionek, potem wesele jakieś trzeba zrobić... - wymamrotał Młody.
- Idę do kibla, zamówię jeszcze po piwie – rzekła wstając z krzesła Stary.