sowie

Basket and witches czyli sposób na uratowanie polskiej koszykówki

Ostatnio komentowane
Publikowane na tym serwisie komentarze są tylko i wyłącznie osobistymi opiniami użytkowników. Serwis nie ponosi jakiejkolwiek odpowiedzialności za ich treść. Użytkownik jest świadomy, iż w komentarzach nie może znaleźć się treść zabroniona przez prawo.
Data newsa: 2014-03-18 13:35

Ostatni komentarz: …. Bardziej zwróciłabym uwagę na brudne stopy kobiety, aniżeli na brudna sierść psa.
dodany: 2022.03.30 20:12:36
przez: Diane
czytaj więcej
Data newsa: 2020-10-20 09:42

Ostatni komentarz: super...szkoda, że nie napisałaś jaki kościół w Wałbrzychu. PIsz dalej na na koniec roku książka. ja swoją szykuję na i półeocze...
dodany: 2021.01.18 11:09:17
przez: obba
czytaj więcej
Data newsa: 2013-04-05 13:21

Ostatni komentarz: Świetne...gratuluję...czas na książkę.

dodany: 2021.01.15 08:45:03
przez: adam
czytaj więcej
Data newsa: 2020-10-20 09:40

Ostatni komentarz: Mój tata też należał do ZBOWiD-u. Pełnił tam jakaś funkcję. Wspominal, że do ZBOWiD-u dla korzyści materialnych zapisują się osoby, których w tamtych czasach nie było na świecie. 😊
dodany: 2020.11.14 09:25:09
przez: Bozena
czytaj więcej
Data newsa: 2011-05-15 20:15

Ostatni komentarz: Boże, który mieszkasz w Wałbrzychu.............

Wspaniałe!!!
dodany: 2019.03.20 19:01:12
przez: Darek
czytaj więcej
Data newsa: 2016-09-13 16:01

Ostatni komentarz: Super! Bardzo miło się czyta
dodany: 2017.01.06 22:01:25
przez: Jan
czytaj więcej
Data newsa: 2013-04-05 13:18

Ostatni komentarz: Historia jedna z wielu ale prawdziwa.
Panowie w pewnym wieku szukają
gosposi i pielęgniarki.
dodany: 2015.10.02 15:09:05
przez: stokrotka
czytaj więcej
1989
2020-10-20 09:35

Ostatnie takie wczasy

Ten rok wspominam z obowiązku, bo są tacy, co twierdzą, że był ważny w najnowszej historii naszego kraju. Może i był, może i nie.... ja tam swoje wiem.

Najpierw najważniejsi usiedli do okrągłego stołu, i jak za króla Artura w Anglii, obradowali. Nie powiem, podobało mi się to. Znajomym też. Jeden powiedział „To taka Ameryka w Warszawie”. Co to miało oznaczać, nie kumałam nigdy, ale wielkim zachodem powiało.


Kiedy już najważniejsi pogadali, podpisali, odbyły się wybory zwane „częściowo wolnymi”. Nie, nie ze względu na czas czy sposób poruszania się wybierających i wybieranych. Po prostu część wyborów była po socjalistycznemu, część po kapitalistycznemu. I darujmy sobie opisywanie owych części. W 1989 roku mało kto wiedział o co chodzi, dziś toczą się na ten temat historyczne debaty. W każdym razie lud się cieszył.
Ja mniej. Byłam już wówczas samotną matką, a te nigdy nie cieszyły się poparciem społeczeństwa. Nie wiem skąd wzięła się opinia, iż wszyscy, czyli tzw. państwo, tzw. kościół i tzw. społeczeństwo pomaga kobietom bez męża.
Słowem znikąd pomocy. Rodzice już nie żyli.

Udało mi się jednak latem tego roku pojechać na ostatnie wczasy w ramach zjawiska socjalistycznego zwanego Fundusz Wczasów Pracowniczych.

Na takie wczasy moja rodzina jeździła bardzo często w czasach, kiedy byłam małym dzieckiem. A jak czytaliście bogaczami ani ludźmi na stanowiskach moi starzy nie byli. Informuję więc, że obalam teorię mówiącą, iż na owe wczasy jeździli wybrańcy z PZPR.
Podobnie było z koloniami. Kiedy dorosłam do wieku szkolnego, rodzice wysłali mnie na kolnie, pokochałam tę formę wypoczynku i jeździłam każdego roku.

Ówczesne wczasy i kolnie dziś pewnie uznane byłyby za wypoczynek typu surwiwalowego. W domach wczasowych wspólne łazienki i toalety. Na koloniach pokoje ośmioosobowe i łóżka typy „kanadyjka”. Jeśli były namioty, to duże, dziesięcioosobowe, obok toaleta typu „sławojka” i umywalka z zimną wodą. Prysznic z ciepłą za kotarą. Aha, były jeszcze domki zwane kempingowymi. Oczywiście, że bez wodociągu i kanalizacji. Człowiek szedł wieczorem do takiej łazienki, wymył się i zdążył ostro pobrudzić wracając do miejsca zakwaterowania. Zwłaszcza jak był dzieckiem.

Słowem surwiwal pełną gębą. Dziś takie numery by nie przeszły.

Tak więc pojechałam latem 1989 roku na ostatnie wczasy. Jako uboga, przebywająca na urlopie wychowawczym, matka zapłaciłam jedynie 10% wartości skierowania. Taka bowiem była idea FWP – opłata zależała od wysokości zarobków.

Tym razem wylądowałam nad jeziorem. Domem wypoczynkowym okazał się internat dla młodzieży szkół średnich. Stary, przedwojenny budynek prosił o remont. Obdrapana elewacja, sypiąc się na korytarzach lamperia, ściany koloru brudnoszarego z plamami po sosie pomidorowym. Na piętrze jedna ubikacja, koedukacyjna.
Okna w pokoju myte chyba na Wielkanoc. Chodnik na podłodze z dziurkami charakterystycznymi dla żaru z papierosów. Na szczęście pościel w pokoju czysta i żadnych śladów insektów w szafie.
Ale kto by się przejmował takimi drobiazgami. Ważne, że do jeziora tylko piętnaście minut spacerkiem. Byleby pogoda była ładna.
Zamierzałam więc odpoczywać, opalać się czyli łapać witaminę D3, poznawać nowych ludzi, czasami podyskutować, może skorzystać z jakiś rozrywek.... Jakie przygotuje kaowiec (skrót od KO – kulturalno-oświatowy – postać organizująca życie kulturalne w czasie trwania turnusu)?

Okazało się, ze kaowca nie ma. Uznano, iż taka postać to relikt minionej epoki. Jest kierownik. Ten zaś okazał się zwolennikiem nowego ustroju i o każdej porze dnia namawiał do stawiania oporu dawnej władzy. Polityka lała się z jego ust przy każdym „dzień dobry”, a na pytanie co słychać, cytował rozgłośnię „Wolna Europa” i „Głos Ameryki”, te, których moja rodzina nie słuchała z powodu braku w domy porządnego radia.
Kierownik uznał również, że telewizja kłamie i serwował filmy na video, które szturmem zawładnęło polskim rynkiem filmowym. Dzieci zapraszał na przygody „Bolka i Lolka”, a dorosłych na filmy erotyczne. Z dumą włączał kasety VHS podkreślając, że nową technologię zawdzięczamy nowemu ustrojowi.
Kiedyś zorganizował potańcówkę. Taki wieczorek zapoznawczy. Na stoły postawił szklanki i parę butelek taniego wina. Włączył magnetofon szpulowy i kazał się bawić.

Nie, to już nie był standard FWP. Ja co prawda na takie wieczorki w dawnych czasach nie chodziłam, ale pamiętam jak uczestniczyli w nich moi rodzice. Były to dancingi w najlepszym tego słowa znaczeniu. Z zespołem na żywo, masą żarcia i procentami w płynie.

Tym razem było po nowemu, czyli chceta się bawić, to się bawta. Chceta pić i jeść, to se kupta.
Wczasowicze wnerwili się. Zwołali na stołówce zebranie i powiedzieli, co o nim sądzą.
– Panie, zamiast wydawać forsę na pornografię, należałoby kupić nowe zawory do pryszniców, bo na pierwszym pietrze z trzech sprawny jest tylko jeden! A ludzi całe piętro!
– To nie jest możliwe. Pieniądze na filmy pochodzą z funduszu kulturano – oświatowego. Na prysznice mogę wydać jedynie z funduszu remontowego – wyjaśnił szef domu wypoczynkowego.
– No to wydaj pan! Ludzie chcą się kąpać!
– Nie mogę. Państwa wczasy nie mają funduszu remontowego. Pozostałość po PRL-u taka...
– A dlaczego toalety nie są regularnie sprzątane?
– Bo sprzątaczka jest tylko jedna, nie daje rady... państwo tak często korzystają z toalety, że kobieta nie nadąża. Proszę jej wybaczyć. Zniszczyła życie na walce z socjalizmem – kontynuował tłumaczenie.
– Wczoraj nie było deseru!
– Bo mleko się skwasiło i nie było na czym budyniu ugotować. Nie mamy takiego mleka jak na zachodzie, że zachowuje świeżość przez kilka dni.
– A przedwczoraj zabrakło na stołówce chleba!
– Bo niedziela była. Nie można było nigdzie kupić, a państwo w sobotę dużo zjedli. Gdyby państwo jedli mniej, nie byłoby kłopotu. Już niedługo wszystkie sklepy będą w niedzielę otwarte. Nowy ustrój to sprawi.
Niestety, tłum wczasowiczów nie zrozumiał nowego ustroju i odparł tłumaczenia wrzaskiem i uderzeniami w stoły.
Kierownik, w obawie przed linczem uciekł do swego gabinetu. Nie pokazywał się przez dwa dni. W tym czasie organizował wycieczkę autokarową po najbliższej okolicy.

W upalny dzień przed gmach zacnego internatu przerobionego na sezonowy dom wczasowy zajechały dwa autokary. Pierwszy marki „Autosan”, elegancki, miękkie siedzenia, wysokie oparcia. Drugi „Jelcz” typu „ogórek – skóropodobne obszarpane siedzenia, metalowe uchwyty po bokach, żeby stojący mógł się przytrzymać.
Naród rzucił się do pierwszego. Wiadomo, nie zmieścił się cały. Ale do drugiego nie chciał wchodzić.
– Nie będziemy jeździć takim gratem! Żądamy dobrego autokaru! - wrzeszczał pod oknem kierownika – Strajkujemy! Nie jedziemy!
Tak się złożyło, że trafiłam z dziećmi do pierwszego pojazdu. Tu ludzie byli spokojni i równie spokojnie patrzyli przez okna na pikietę przed budynkiem. Do czasu.
W pewnym momencie od protestujących oderwał się przywódca. Stanął w drzwiach naszego „Autosana” i wrzasnął:
– Wysiadajcie! Strajkujemy wszyscy! Nikt nie jedzie!
O nie, lud siedzący ani myślał o strajku i opuszczeniu autokaru. Tu też znalazł się wódz. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna krzyknął do kierowcy:
– Ruszaj pan, bo panu auto uszkodzą!
Kierowca przekręcił kluczyk, silnik wydał pierwszy dźwięk. Powoli ruszyliśmy pozostawiając strajk strajkującym.
Wycieczka się udała. Dzieciaki były zadowolone. My też.
Po powrocie zostaliśmy wyzwani przez tych, co zostali, od łamistrajków, ubeków, komuchów i wszystkich pozostałych reliktów PRL-u.

Tak oto rozpoczęła się wolność, czyli jeden wielki bajzel.


Wróć
dodaj komentarz | Komentarze: