sowie

Basket and witches czyli sposób na uratowanie polskiej koszykówki

Ostatnio komentowane
Publikowane na tym serwisie komentarze są tylko i wyłącznie osobistymi opiniami użytkowników. Serwis nie ponosi jakiejkolwiek odpowiedzialności za ich treść. Użytkownik jest świadomy, iż w komentarzach nie może znaleźć się treść zabroniona przez prawo.
Data newsa: 2014-03-18 13:35

Ostatni komentarz: …. Bardziej zwróciłabym uwagę na brudne stopy kobiety, aniżeli na brudna sierść psa.
dodany: 2022.03.30 20:12:36
przez: Diane
czytaj więcej
Data newsa: 2020-10-20 09:42

Ostatni komentarz: super...szkoda, że nie napisałaś jaki kościół w Wałbrzychu. PIsz dalej na na koniec roku książka. ja swoją szykuję na i półeocze...
dodany: 2021.01.18 11:09:17
przez: obba
czytaj więcej
Data newsa: 2013-04-05 13:21

Ostatni komentarz: Świetne...gratuluję...czas na książkę.

dodany: 2021.01.15 08:45:03
przez: adam
czytaj więcej
Data newsa: 2020-10-20 09:40

Ostatni komentarz: Mój tata też należał do ZBOWiD-u. Pełnił tam jakaś funkcję. Wspominal, że do ZBOWiD-u dla korzyści materialnych zapisują się osoby, których w tamtych czasach nie było na świecie. 😊
dodany: 2020.11.14 09:25:09
przez: Bozena
czytaj więcej
Data newsa: 2011-05-15 20:15

Ostatni komentarz: Boże, który mieszkasz w Wałbrzychu.............

Wspaniałe!!!
dodany: 2019.03.20 19:01:12
przez: Darek
czytaj więcej
Data newsa: 2016-09-13 16:01

Ostatni komentarz: Super! Bardzo miło się czyta
dodany: 2017.01.06 22:01:25
przez: Jan
czytaj więcej
Data newsa: 2013-04-05 13:18

Ostatni komentarz: Historia jedna z wielu ale prawdziwa.
Panowie w pewnym wieku szukają
gosposi i pielęgniarki.
dodany: 2015.10.02 15:09:05
przez: stokrotka
czytaj więcej
1970
2020-10-20 09:43

Pomroczność ciemna

I jak tu zacząć? Tragiczne wydarzenia na Wybrzeżu w grudniu 1970 roku wstrząsnęły Polską. Dziś mamy wiedzę na temat tego, co się wówczas działo. Wówczas tę wiedzę też mieliśmy, ale zdecydowanie mniejszą.
– Czy pamiętasz, co się działo w Wałbrzychu w grudniu siedemdziesiątego? - pytam przez telefon koleżankę z podwórka.
– No, w Gdańsku była tragedia...
– Nie pytam o Gdańsk!
– No, w Gdyni ludzie zginęli....
– Nie pytam o Gdynię! Pytam o nasz Wałbrzych!
– No, nie wiem, dzieckiem byłam...
– Jakim dzieckiem? Miałaś już dwanaście lat. Jeśli się coś działo, to powinnaś pamiętać!
– A ty pamiętasz?
No, nie pamiętam.


Wybieram kolejny numer telefonu. Kolega jest starszy o całe sześć lat. W grudniu 1970 miał ich osiemnaście.
– Czy pamiętasz, co działo się u nas w grudniu 1970?
– W Trójmieście była tragedia i....
– Nie chodzi mi o Trójmiasto, chodzi mi o nasze miasto, 600 km od Trójmiasta!
– Aha, muszę pomyśleć. Oddzwonię.
Czekam do wieczora. Ja dzwonię.
– No i co?
– Wiesz, głupio mi, ale chyba mam sklerozę. Nic nie pamiętam. Tylko milicja na sygnale przejechała kilka razy obok zakładu pracy... ale może to do wypadku...
– Takich rzeczy się nie zapomina! Może nic się nie działo i o niczym nie wiesz? W internecie są wiadomości, że coś się działo, tylko nikt nie napisał co.
– Może i nic się nie działo.... A zresztą kto to wierzy internetowi..... A tak w ogóle to co u ciebie słychać? Wszyscy zdrowi? Piesek jeszcze żyje? Dbasz o poziom cukru i mierzysz regularnie ciśnienie?
No tak.... Zdrowi. Żyje. Dbam. Mierzę.
Pomroczność ciemna nas dopadła, że nie pamiętamy tamtego grudnia? Jak więc to było z tym końcem tamtego roku w moim życiu, w tych dziwnych czasach...

Tato jak zwykle przyszedł z pracy ok. 15.30. Na szeroki parapet położył swą roboczą torbę , zwaną „aktówką”. Wymył ręce pod kranem z tylko zimną wodą i usiadł przy stole w dużej kuchni (nie, nie był to żaden salon z aneksem kuchennym, to była kuchnia) na krześle ustawionym tyłem do okna. Popatrzył na rodzinę, policzył, czy wszyscy są, obrócił się do okna. Z parapetu zdjął aktówkę i wyciągnął gazetę.
Mama postawiła przed nim talerz z kapuśniakiem.
– O, dawno nie było – powiedział mieszając łyżką w zupie.
– No właśnie.
Wszyscy z radością zaczęliśmy jeść dawno niewidziany w talerzu kapuśniak z ziemniakami gotowanymi razem.
– I co mówią na mieście? - zapytała mama.
– Coś się szykuje. W pracy też tak mówili.
– Co?
– Gdybyśmy mieli porządne radio, wiedzielibyśmy!
Mama wzruszyła ramionami:
– Buty na zimę trzeba było dzieciom kupić, a nie jakieś radio. Chcesz się czegoś dowiedzieć, to idź do Starszyka. On słucha wszystkich tych radi... radiów... no tych, co zagłuszają... chyba są zagłuszani...
Mama pogubiła się w zawiłościach poprawnej polszczyzny.
– Rozgłośni radiowych... - rzuciłam znad talerza.
– No właśnie... rozgłośni.... Patrz, jaką mądrą masz córkę. Pewnie nauczycielką polskiego będzie – podsumowała mama.
Wówczas brzmiało to jak wyróżnienie, dlatego od razu pokazałam młodszemu bratu język. Niech smarkacz wie, kto jest mądrzejszy. Ten oczywiście też mi pokazał, ale zrobił to tak nieudolnie, że zawartość jego ust, w postaci kapuśniaka, wylała się na stół. Oczywiście oberwał za nieprzyzwoite zachowanie się przy stole.
Wieczorem ojciec poszedł do sąsiada, by dowiedzieć się co mówią w rozgłośniach. Zanim jednak wrócił w domu rozległ się lament mamy siedzącej przed telewizorem:
– O Boże, co to teraz będzie... Święta blisko, a tu takie coś....
I tak było kilka razy.
Tato po powrocie nie był tak łagodny. Z jego ust wysypała się lawina słów uznawanych za wulgarne w każdych czasach. Niektóre słyszałam po raz pierwszy.
Przyczyną tego były podwyżki cen żywności. Wiadomość za pośrednictwem radia (nie zagłuszanego) i telewizji dotarła do narodu 12 grudnia. W górę, średnio o 25%, poszła cena mąki, mięsa, cukru i innych tzw. artykułów do żarcia.
Okazało się, że rządzący decyzję o owej drastycznej podwyżce podjęli znacznie wcześniej i zaczęli ostre przygotowania do jej wprowadzenia. Stąd też rozgłośnie radiowe (te zagłuszane) dostały przecieki i wcześniej informowały ludzi o koncentracji jednostek bojowych MON i MSW.
Następnego dnia była niedziela. Lud miał się przespać z podwyżkami i przyjąć je do wiadomości. A w poniedziałek dnia tato jak zwykle przyszedł z pracy ok. 15.30. Na szeroki parapet położył swą roboczą torbę , zwaną „aktówką”. Wymył ręce pod kranem z tylko zimną wodą i usiadł przy stole w dużej kuchni (nie, nie był to żaden salon z aneksem kuchennym, to była kuchnia) na krześle ustawionym tyłem do okna. Popatrzył na rodzinę, policzył, czy wszyscy są, obrócił się do okna. Z parapetu zdjął aktówkę i wyciągnął gazetę.
Mama postawiła przed nim talerz z zupą jarzynową.
– Co taka rzadka? - zapytał mieszając łyżką w talerzu.
– Podwyżka przecież. Oszczędzać trzeba.
Siedzieliśmy przy stole jedząc rozwodnioną zupę i przegryzając ją chlebem. Tato czytał nowe ceny produktów zamieszczone w gazecie. Kiedy skończył, mama nieśmiało zaczęła:
– Wiesz co, a na mieście to mówią....
Wiadomo, że informacje z miasta przynosił zawsze ojciec, który tym razem przestał jeść.
– Co mówią?
– ….że w Gdańsku coś się dzieje.... jakiś strajk.... nie chcą tej podwyżki....
Słowo „strajk” nie było obce w domu. Mamie zdarzało się strajkować po takich akcjach ojca jak ta związane z marcem 1968. Wtedy ojcu nie podawała obiadu i nie szykowała kanapek do pracy. Ale jak wyglądał strajk w Gdańsku?
I tak moi drodzy rozpoczął się w moim domu tragiczny grudzień 1970 roku.... Każdego dnia ojciec z pracy i z miasta, mama z miasta, czyli sklepów przynosili wiadomości. Niektóre były sprzeczne ze sobą, inne, zwłaszcza te o strzelaninie wydawały się zupełnie informacjami z planety Mars.
Tymczasem w Wałbrzychu nic się nie działo. Oprócz rozmów i przekazywania informacji na wiadomy temat, życie toczyło się normalnie. Zupy wróciły do stanu normalności, a mama rozpoczęła przygotowania do świąt.
Dwudziestego grudnia nastąpił długo oczekiwany przełom w sprawie podwyżek. Nastąpiła zmiana na tronie pierwszego sekretarza. Towarzysza Wiesława zastąpił towarzysz Edward.
I ludziom się to spodobało! Zwłaszcza członkom mojej rodziny pochodzącej z Francji. Bo przed II wojną właśnie Francja pełniła rolę takiej Anglii przed brexitem. Wyjeżdżano tam za chlebem, do pracy.
Członkowie mojej rodziny też tam się znaleźli. Niektórzy załapali ducha światopoglądu Marksa i Engelsa i po wojnie wrócili wraz z dziećmi do kraju, w którym ten światopogląd miał być wprowadzony w życie.
Wzorcem dla nich był Maurice Thorez, francuski polityk komunistyczny. Toteż w momencie, kiedy na tron w partii zasiadł człowiek z francuskim życiorysem, francuscy Polacy mocno go poparli. Co ja mówię, francuscy.... większość, i to ta zdecydowana, go poparła. Człowiek od razu poprosił naród o pomoc, a słynne „Towarzysze pomożecie?!” zabrzmiało w całym kraju odzewem „Pomożemy!”
Na naszej kamienicy pojawił się nawet napis „Niech żyje Gierek!”. Co niektórzy twierdzą, że nie było to na przełomie 70/71 roku, ale znacznie później.
Co i kiedy by nie było, święta Bożego Narodzenia minęły normalnie, a nowy 1971 rok przywitaliśmy radośnie i z nadzieją.
O wydarzeniach na Wybrzeżu dokładnie dowiedziałam się latem 1973 roku. Rodzinnie odwiedziliśmy znajomych w Gdańsku. Słuchaliśmy, oglądaliśmy....
Aha, co z podwyżkami cen? Chyba je anulowano.... na pewno je anulowano. Bo potem okazało się, że chyba niesłusznie anulowano....


Wróć
dodaj komentarz | Komentarze: