– I znowu cały misterny plan w pizdu!
– Szefie, spokojnie, spokojnie....
– Jak mam być spokojny, skoro przegrałem kolejne wybory!
– Spokojnie, spokojnie, zawsze jakieś wybory są, zawsze można gdzieś startować, wystarczy w internecie poszukać...
Szef rzucił tekturową teczką o biurko. Był zbulwersowany, zdenerwowany i zestresowany. Swoją setkę kilogramów wsadził energicznie w fotel.
– I co może mam znowu startować na przewodniczącego ogródków działkowych na Sobięcinie?
– Czemu nie, zawsze jakaś fucha jest... A są takie wybory?
– Jak wyburzą Palestynę, to pewnie zrobią tam ogródki i może będzie.
– No i zawsze coś....
– Zamknij się i wymyśl coś wreszcie!
– Od ośmiu lat myślę....
– Najwyższy czas, żebyś coś wymyślił! Jeśli przegram kolejne wybory wywalę cię na zbity pysk i zatrudnię nowego zastępcę!
Zabrzmiało jak groźba karalna. Zastępca wsadził się w drugi fotel. Sytuacja zrobiła się ciężkawa.
– Mam pomysł! Trzeba zrobić burzę mózgów!
Szef spojrzał spod oka.
– Co to za cholera?
– No nie cholera, tylko spotkanie polegające na wymyślaniu pomysłów i wymianie opinii.
– I znowu pijatyka! Ile trzeba zainwestować?
Zastępca spojrzał w sufit.
– To zależy ile osób będzie. Po połówce na łepka wystarczy. Po większych ilościach burza przemienia się w sztorm.
Szef poruszył palcami.
– Dobra, organizuj spotkanie, dwóch niech przyjdzie. Potem skocz do Biedronki, promocja litrówek tam wczoraj była. Może coś jeszcze zostało.
Wynajmowany w pustej szeregówce na Piaskowej Górze pokój, zwany szumnie gabinetem szefa, został posprzątany i przygotowany przez panią Basię na burzę mózgów. Na stoliku stanęły cztery szklanki, cztery kieliszki o pojemności 40 mln, śledziki po żydowsku i kawa po turecku. Zastępca przytargał reklamówkę z procentami w promocji, wodę niegazowaną prosto ze źródła, tj. sklepu dużopowierzchniowego zwanego dyskontem oraz zapas chipsów, też z tej samej promocji co alkohol.
Wygładził dwa fotele, pani Basia dostawiła do stolika dwa taborety, które przyniosła z domu. Zastępca otworzył portfel, wyjął umówioną kwotę. Pani Basia zainkasowała, co jej się należało.
Do pokoju właśnie wszedł szef.
– Dzień dobry pani Basiu.
– Do widzenia panu.
– Do widzenia.... A dlaczego my nigdy nie zapytamy pani Basi, jak powinien wyglądać program wyborczy? Ona blisko ludu pracującego, można tam zgarniać elektorat.
Zastępca pokręcił głową.
– Nie, nie... Lud pracujący to przeżytek. Teraz liczy się inteligencja pracująca i fachowa kadra. Tacy, co to głównie głową pracują. Robotnik nie ma siły przebicia. Niedługo to w ogóle maszyny będę tylko pracować, a człowiek będzie tylko wymyślał.
– Komu?
– Nie komu, tylko co. Zaraz przyjdą nasi spece od burzy mózgów. Zaprosiłem szwagra Cześka i jego znajomego Wacka.
– A oni to kto? Inteligencja czy kadra?
– Czesiek ma dwa lata politechniki wałbrzyskiej, a Wacek skończył nasz ekonomik, jeszcze na Sobięcinie.
– To ile ma lat? Stary jakiś...
– No, nie stary, tylko doświadczony. O już idą.
Do pokoju weszło dwóch osobników stylizowanych na kadrę kierowniczą. Jeden, jak się potem okazało, szwagier Czesiek miał na sobie skórzaną kurtkę z przetartym kołnierzem, stylizowaną na motocyklistę Harleya Davidsona. Wacek, ten drugi, płaszcz typu popelina, z popeliny rzecz jasna.
– Witajcie, siadajcie.... - zaprosił do stolika szef.
– O, prawie jak za komuny, brakuje słowa „towarzysze” - zaśmiał się Wacek wciskając się w fotel zajmowany uprzednio przez szefa. - Pamiętam te czasy, pamiętam, nieźle było, nieźle się kręciło, nieźle się kombinowało....
– No tak, pana doświadczenie bardzo się przyda – przytaknął zastępca. - Może kieliszeczek?
– A czemu by nie.... przed ważnym spotkaniem zawsze warto popróbować „rozmownej”.
– Nie da się ukryć, „czysta” rozwija wyobraźnię – potwierdził szef siadając na taborecie.
Łyknęli pierwszego do dna. Nadziali na widelce po kawałku śledzika po żydowski. Skonsumowali i popili kawą po turecku.
– To może ja zacznę, bo wiem, po co tu przyszliśmy – zaczął Czesiek. - Pan nieustannie przegrywa praktycznie w każdych poważnych wyborach....
– Właśnie, wielokrotnie dokonywaliśmy diagnozy porażki, wyciągaliśmy wnioski i nadal nic – rzekła smutno zastępca.
Czesiek machnął ręką.
– E tam jaka diagnoza, tu trzeba logicznego myślenia. Jakich pan masz wyborców?
Szef wzruszył ramionami. Przede wszystkim miał ich niewielu.
– Nasz elektorat jest tak mały, że nie wiadomo jaki.
– Znowu jakiś elektorat w wybory mieszacie, a tu o ludzi chodzi. Prawda panie Wacku?
Roman potwierdził skinieniem głowy i dodał:
– Bo do ludzi musicie dotrzeć, jak za komuny, „Program partii programem narodu”.
Czesiek też potwierdził:
– Zadajmy sobie proste pytanie, co w Wałbrzychu ludzi kręci? Stare czasy no nie, a to „złoty pociąg”, a to „Stara kopalnia”, bo po kopalni „Thorez”, a to rozwalanie starych kamienic. My z Wackiem wpadliśmy na pomysł, co powinniście ludziom zaproponować, żeby każde wybory wygrać!
Szef i zastępca polali do kieliszków. Wszyscy chlapnęli. Bez śledzika i kawy. Takie było podniecenie propozycją szwagra Cześka. Ten kontynuował:
– Zaproponujemy zrobienie porządku z naszym „giedekiem”!
Czym jest dla wałbrzyszan, zwłaszcza starszych, niszczejący budynek przy Alei Wyzwolenia, wie każdy wałbrzyszanin.
To tu od niepamiętnych czasów, nawet niemieckich, kwitło kulturalne życie górniczego miasta. Górniczy Dom Kultury najpierw należał formalnie do kopalni „Thorez”, potem „Wałbrzych”. Bez względu jednak na przynależność kopalnianą był siedzibą największego kina w mieście. To tu najpierw trafiały premierowe produkcje państw Układu Warszawskiego oraz oczywiście te ze zgniłego zachodu. To tu ustawiały się gigantyczne kolejki za biletami na kultowe filmu o dzielnym wodzu Winnetou i jego białym bracie Old Shatterhandzie. W sali kinowej oprócz głównej widowni, znajdował się balkon, z niewielkimi pomieszczeniami, zwanymi loggiami lub „jaskółkami”, zupełnie takie jak w teatrach. Bo sala nie była tylko kinem. Pełniła funkcję sali widowiskowej, na której organizowano różnego typu imprezy, w tym ważne zebrania polityczne i koncerty muzyczne. Oprócz wielkiej sali kinowej, była jeszcze mała, może jedna, może dwie. W innych pomieszczeniach odbywały się zajęcia taneczne, kursy języków obcych. Wielki budynek w centrum miasta nieustannie tętnił życiem.
Jego upadek nastąpił wraz z upadkiem wałbrzyskich kopalń. GDK zamknięto w 1992 roku. Potem rozebrano widownię, bo ktoś miał jakiś pomysł, a nie policzył, ile będzie kosztował. Zwłaszcza, że zrobił to w czasach, kiedy miasto upadło na kolana.
I tak do dziś stoi połowa przedwojennego budynku w samym środku miasta, stoi i straszy lub zaciekawia poszukiwaczy przygód. Są odważni, co to wchodzą dziurami po oknach i drzwiach do środka, chodzą po starych schodach i narażając swoje życie stąpają po dziurowych podłogach. Co jakiś czas ktoś podniesie alarm w sprawie zagospodarowania budynku, po czym wszystko wraca do stanu pierwotnego, czyli nie dzieje się nic.
Czyżby ktoś miał pomysł na stary „giedek”?
Szef i zastępca spojrzeli z zaciekawieniem na Cześka. Ten kontynuował:
– Pomysłów jest wiele. Zacznijmy od najbardziej drastycznego, ale uwaga – może chwycić. Dlaczego ludzie jadą do Warszawy, a do nas nie chcą przyjechać?
– No, no... w sumie nie wiadomo.... miasto jak każe inne – bez przekonania stwierdził szef.
– No właśnie, my gorsi nie jesteśmy. Trzeba więc w Wałbrzychu stworzyć trochę Warszawy. Rozpier... rozwalić cały „giedek” i postawić w to miejsce apartamentowiec, taki jakie są w Warszawie! - krzyknął z entuzjazmem Czesiek.
Zastępca otworzył szeroko oczy i usta:
– Rozpierdolić „giedek”?
– No tak. Teren atrakcyjny. Park blisko. Jest gdzie wyjść z pieskiem. Jak się jeszcze rozp... rozwali ten skwer za „giedekiem” to będzie super parking. Postawi się taki wysoki budynek, ze trzydzieści pięter, marmury na korytarzach, wanny z bąbelkami w mieszkaniach, na dachu kryty basen. Ludziska z całej Polski będą przyjeżdżać. I do tego bogaci, bo biedoty stać na to nie będzie.
Szef pokręcił głową:
– Tylko ze najpierw elektorat, czyli wyborcy, to nas zlinczują za rozp... rozwalenie „giedeku”. Dla tych ludzi „giedek” jest większą świętością niż kościół Aniołów Stróżów!
– No dobra, to drugi pomysł. Oczywiście ogłaszamy, że remontujemy budynek. I remontujemy go. Sali kinowej wcale nie musimy budować. Tam zrobimy parking. Pozostałe pomieszczenia doprowadzamy do stanu używalności i urządzamy dom uciech.
Zastępca wrzasnął:
– Burdel?
– Może być i burdel – potwierdził Czesiek. - Zależy kto wynajmie pomieszczenia i co w nich zorganizuje. Ja widziałbym kasyna, puby, bary, restauracje. Słowem wszystko, co człowiekowi do rozrywki potrzebne.
Szef uważnie wysłuchał Cześka:
– A burdel to tylko z panienkami, czy z chłopcami również? Bo teraz chłopcy w modzie...
– Szefie, wszystko zależy od potrzeb społeczeństwa. Przed wyborami ogłosimy ankietę w sprawie potrzeb i zapewnimy, że będę zaspokojone.
– Nie, chyba nie, zbyt radykalne.... społeczeństwo Wałbrzycha chyba nie jest jeszcze na coś takiego gotowe. Proszę o coś bardziej przyzwoitego.
Głos zabrał Wacek:
– Jako przedstawiciel miejscowej geriatrii proponuję złagodzenie pomysłu Cześka. My, absolwenci „ekonomika” na Sobięcinie, szkoły podstawowej nr 4 z Nowego Miasta i kilku nieistniejących szkół jesteśmy solą tej ziemi. I my możemy być siłą pańskiego elektoratu. Nam należy też coś obiecać. I taki „giedek” nam się należy!
Słowa Wacka wywarły mocne wrażenie na pozostałych. Wyprostowali się na taboretach i w fotelu.
– Bezwarunkowo należy go odbudować. I to w takim kształcie, jaki był – kontynuował senior z „ekonomika” na Sobięcinie - Salę kinową też. I dorobić jeszcze dwie mniejsze. Wyświetlać stare filmy. Zorganizować kawiarnię z możliwością palenia papierosów, knajpy z dancingiem i zespołem na żywo. Można odtworzyć wygląd dawnej „Centralnej” z Placu Tuwima, „Zielonej gęsi” z Rynku, „Nowomiejskiej” z Nowego Miasta... Zapraszać na, spotkania starych aktorów, piosenkarzy, taką „Budkę Suflera” na przykład...
Szef przyklasnął:
– Taki „Perfekt” też się łapie do oddziału geriatrycznego!
– Jasne, zobaczcie ile można dla seniorów w tym mieście zrobić, żeby przypomnieć im młodość! A jeśli im szef obieca, że to zrobi i zacznie coś robić, zagłosują na szefa!
Pomysł chwycił. Seniorzy też w modzie. Trzeba dla nich „giedek” odbudować! Tylko zastępca zaczął kręcić głową.
– Ale na to też potrzeba forsy... skąd ją wziąć? Nawet gdyby Czesiek wziął kilka kredytów pod hipotekę swego warsztatu samochodowego i przebranżowił się na budowlańca, to może zabraknąć.... Ciężka sprawa...
Radę miał Wacek.
– Zainwestować panowie trochę trzeba. Nie ma lekko... ale jest pomysł. Zaprosimy do Wałbrzycha tą babkę od powieści, no tą Aśkę Rowling, co to pisała o tym Harrym Potterze. Niech napisze nową powieść „Harry Potter i złoty pociąg”, albo „Harry Potter i zagadki GDK”. Opłacimy jej podróż, a mieszkanie i jedzenie każdy hotel w mieście weźmie na siebie, w ramach reklamy oczywiście. A jak Aśka powieść napisze, Hollywood nakręci film, to od razu sława Wałbrzycha wzrośnie i pojawią się sponsorzy.
Zastępca wstał z wrażenia:
– Rety, jakie to proste! Zapraszamy Aśkę przed wyborami! Szef się z nią pokazuje. Wchodzi z nią na Chełmiec! Schodzi do kopalni! Odwiedza biedaszyby! Pijecie piwo w Harcówce! Kąpiecie się w Aqua Zdroju! Ona pisze! Media światowe i ogólnopolskie szaleją! Nagłówki w internecie „Harry Potter w Wałbrzychu dzięki szefowi”. Jesteśmy sławni! Szef wygrywa wybory!
Szef radośnie wstał:
– Dziękuję za pomysły. Wszystkie super. Zabieramy się za sprowadzenie Angielki do Wałbrzycha.
Czesiek nie podzielił entuzjazmu szefa i jego zastępcy:
– Ale co z „giedekiem? W końcu co tam będzie?
Zastępca uśmiechnął się:
– A kogo to obchodzi? Tyle lat stoi i postoi jeszcze, póki się sam nie zawali. Najwyżej go ktoś spali. Najważniejsze to wygrać wybory!
(opowiadanie zostało przetłumaczone na język esperanto, ukazało się w "Zeszytach Białostockich" nr 13, ISBN 978-83-66137-79-0 str.101, do pobrania w pdf na
https://espero.bialystok.pl/wp-content/uploads/2023/12/13aj-bjalistokaj-kajeroj.pdf?v=9b7d173b068d )
Wiersz ukazał się w wydawnictwie pokonkursowym "Las wciska się do miasta" Wałbrzych 2023, ISBN 978-83-966684-1-7
(opowiadanie zajęło trzecie miejsce w konkursie literackim organizowanym przez Miejską Bibliotekę Publiczną Zdrojoteka w Szczawnie Zdroju „ Sen o Szczawnie” w 2023 roku)
(opowiadanie zostało opublikowane na stronie polskiego portalu o kosmosie https://www.urania.edu.pl/fantastyka/do-ostatniego-ziarnka-soczewicy)
W sumie to trzeba faceta i jego oczy podziwiać. Wokół zamku rozciągał się biały śnieg. Jedyne co była na nim widoczne, to czarne drzewa, oczywiście bez liści. Krzyżacy mieli na sobie białe płaszcze, ich konie białe narzuty, a czarne krzyże idealnie komponowały się z czarnymi drzewami. Wszystko się zlewało w jeden obraz. A jednak dzielny szef wojsk polskich ujrzał, rozróżnił i zameldował.
czytaj więcej