Angus MacGyver, znany bardziej jako sam MacGyver, dawno już zakończył pracę jako agent specjalny fundacji Phoenix. Jednak ze względu na swój charakter i przyzwyczajenia nie osiadł w jednym miejscu, nie kupił farmy ze stadem bydła, nie wybudował domu w Nowym Meksyku i nie zamieszkał w apartamentowcu w Los Angeles. Gnało go coś po świecie, ciągnęło do ludzi. Zarobił sporo forsy, bo wynajmował się nie tylko do szlachetnych zajęć. Za mniej szlachetne dostawał więcej. Podatki go nie zżarły, a banki szwajcarskie, w których przechowywał swe dobra materialne, dawały całkiem niezły procent od wielkiego kapitału.
Jeździł więc po świecie. Szczególnie upodobał sobie małe, ciche państwa, w których jego postać nadal budziła podziw. Oprócz opowieści o swych wyczynach, pokazywał tam swoje umiejętności wykonywania przeróżnych rzeczy z surowców wtórnych za pomocą scyzoryka armii szwajcarskiej i rolki taśmy klejącej. I tak oto trafił do Polski.
Najpierw odwiedził Kraków i zgasił ogień w mordzie wawelskiego smoka za pomocą butelki wody niegazowanej. Zlikwidował również moc wawelskiego czakramu, nalepiając kawałek taśmy na ścianę, o którą opierają się turyści. Zrobił to na prośbę władz miasta, bo ściana groziła zawaleniem.
W Warszawie zlikwidował kilka legalnych i nielegalnych manifestacji. Tym razem wystarczył on sam. Przez głośnik krzyknął jedynie „Tu jestem” i tłum, zamiast pod Pałac Prezydencki lub Sejm, rzucał się po autografy do wielkiego MacGyvera.
Polskie media były ciągle z nim. Każde wydanie serwisu informacyjnego zaczynało się od wiadomości, gdzie był i co zrobił bohater amerykańskiej telewizji. Dzięki temu Polacy mogli odpocząć wreszcie od wszechobecnej polityki.
Zwiedził wszystkie główne miasta, dokonał wielu znaczących wyczynów. Postanowił wreszcie trochę odpocząć. Była jesień.
- A grają w tej Polsce w hokeja? - zapytał swego przewodnika po Polsce.
- Grają, ale jeszcze liga nie ruszyła.
- Szkoda.... lubię hokej. A co już ruszyło?
- Piłka nożna.
- Football?
- Nie, soccer.
Dla Amerykanina różnica była znacząca. MacGyver soccera nie lubił, a i football amerykański też go nie pociągał. Westchnął:
- To impreza sportowa odpada....
Przewodnik pokręcił przecząco głową:
- Wcale nie. Jest jeszcze koszykówka, praktycznie taka sama jak nasza. Jutro rusza ekstraklasa.
- NBA?
- No nie do końca.... ale może będzie na co popatrzeć...
Mac zatarł ręce z radości:
- Ok. Zabierz mnie na dobry mecz koszykówki!
Przewodnik usiadł przy laptopie i telefonie. Klikał, szukał, rozmawiał. Po polsku oczywiście, dlatego MacGayver nie rozumiał. W końcu usłyszał zadowolony głos Polaka:
- Jedziemy jutro do Wałbrzycha! - i opowiedział w czym rzecz.
Otóż w niewielkim, jak na warunki amerykańskie Wałbrzychu, odbędzie się inauguracyjny mecz rozgrywek polskiej ekstraklasy. Tamtejszy Górnik podejmie Tęczowych z Łuku. Górnik ma za sobą kawałek wspaniałej historii. Tęczowi – trudy związane z nazwą i dyskryminacją, ze względu na nazwę, w sportowej rywalizacji. Obie z trudem walczyły o awans do ekstraklasy. W ostatnich latach pięły się po szczeblach sportowej drabiny, przegrywały, wygrywały i walczyły nieugięcie, ambitnie i z wiarą w zwycięstwo.
Pierwszy mecz obu drużyn był wielkim wydarzeniem. Przygotowywali się do niego również kibice. Ci z Łuku potwierdzili najazd na Wałbrzych. Ci z Wałbrzycha przygotowani byli do odparcia najazdu.
W wałbrzyskim klubie wybuchła wielka radość z powodu przyjazdu MacGyvera. Taki gość na inaugurację rozgrywek to jest coś!
W hali sportowej przywitano go oklaskami i okrzykami. Klaskali i krzyczeli kibice obu drużyn. Na trybunach wybuchła euforia.
Mac kiwał dłonią, pozdrawiał wszystkich. Przyglądał się uważnie otoczeniu. No, NBA to nie było, ale jak na małą Polskę i jeszcze mniejszy Wałbrzych, hala wyglądała imponująco. Po jednej stronie znajdowali się kibice Górnika, po drugiej Łuku. Pierwsi ubrani na biało-niebiesko, drudzy wcale nie na tęczowo, tylko na zielono.
Przewodnik wyjaśnił, że barwy Górnika są barwami historycznymi, barwy Tęczowych – kolorem sponsora.
- Zapewne jakiejś firmy ekologicznej, bo zielone. Będę im kibicował.
- Oj, nie radzę, nie radzę.... - ostrzegł przewodnik. - Jesteśmy gośćmi gospodarzy, siedzimy po stronie Górnika....
MacGyver westchnął.
Rozpoczął się mecz. Wspaniały mecz. Obie drużyny były znakomicie przygotowane do sezonu. Wysoka skuteczność. Znakomita obrona. Bloki. Asysty. Doskonałe zagrywki. Wynik cały czas praktycznie remisowy. Pierwsza kwarta. Druga. Trzecia.
Kibice przekrzykują się wzajemnie. Szaliki w górze. Śpiew. Walenie w bębny.
Słowem atmosfera nawet lepsza niż na wielu meczach NBA.
MacGayver też mecz mocno przeżywał. Udzielały mu się emocje obu stron. Nawet trochę poprzeklinał. Na sędziów oczywiście, bo jak wiadomo, ci w zasadzie racji nie mają.
Na dwie minuty i trzydzieści trzy sekundy przed końcem meczu Górnik prowadził 76:74. Piłkę mieli łuczanie.
I wtedy wydarzyło się nieszczęście.
Wyłączyła się tablica, a właściwie dwie tablice informacyjne z czasem, punktami i faulami.
Mecz został przerwany. Sędziowie chwycili piłkę i podbiegli do stolika. Sytuacja stała się nerwowa. Człowiek odpowiedzialny za tablice klikał, przyciskał, sprawdzał i nic. Zawieszone po obu stronach boiska tablice - milczały.
Organizatorzy chwycili za telefony, by zadzwonić po fachowców. Kilku już rozpoczęło debatę nad pulpitem sterowniczym. Kręcili głowami. Ktoś przybiegł ze śrubokrętem, by pulpit rozebrać na części pierwsze.
- Ludzie! Bez paniki! Mamy na hali MacGyvera! - rozległ się nagle głos z trybun.
Wielkie westchnienie radości wyrwało się z piersi dwóch i pół tysiąca kibiców. Zaraz wszystko wróci do normy. Zaraz legenda robienia czegoś z surowców wtórnych poradzi, naprawi, zreperuje. Rozpoczęło się skandowanie „MacGyver! MacGyver!”.
Ten nie miał wyjścia.
Wstał z krzesełka.
Zszedł na boisko.
Stanął przy pulpicie.
Spojrzał na czarne tablice.
Obszedł stolik dokoła.
Zerknął w protokół przebiegu meczu.
Szukał czegoś.
- Nie macie stopera? Czas meczu można mierzyć stoperem, a punkty zapisywać w protokole.
Hala zamilkła. Propozycja MacGayvera, aczkolwiek logiczna, miała się nijak do prezentowanych w mediach jego możliwości i umiejętności. Nie tego się spodziewano.
Kibice klapnęli na swoich krzesełkach.
Organizatorzy westchnęli, tym razem tragicznie, a bohater mediów poczuł, że coś jest nie tak.
Na szczęście pojawił się człowiek w brudnym roboczym ubraniu, z młotkiem i kluczem od skrzynki rozdzielczej. Otworzył ją. Przycisnął. Uderzył młotkiem i tablica rozbłysła danymi meczowymi. Mecz dokończono i wygrał lepszy.
Następnego dnia media całego świata przekazywały newsa dnia – „MacGayver pokonany przez elektryka z Wałbrzycha”.
I tak upadają legendy.
fot. D. Wójcikowski
pamięci Kazimierza Sosnkowskiego (1)
utwór nagrodzony III nagrodą w V Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „O złota gałązkę jabłoni” w Łososinie Dolnej w 2023 roku (w zestawie z utworami „Miłość w sadzie” i „Jabłonka”).
Opowiadanie zostało wyróżnione w Przeglądzie Twórczości Dzieci i Młodzieży (kategoria - dorośli) „Lipa 23” w Bielsku - Białej, ukazało się w wydawnictwie pokonkursowym ISBN 978-83-964598-1-7.
(Pierwsze miejsce w konkursie literackim "Co się może zdarzyć w nowej bibliotece po remoncie?" organizowanym przez Miejską Bibliotekę Publiczną w Szczawnie Zdroju).
Zosia weszła do biblioteki. Wyremontowany budynek, stojący obok legendarnego sanatorium „Dąbrówka” w Szczawnie Zdroju, przyciągał świeżością ścian i magią papierowych książek. Te grzecznie stały na półkach i wyciągały swe strony ku czytelnikowi. Zosia miała wrażenie jakby chciały ją chwycić i porwać w świat drukowanych liter. Lubiła siadać na podłodze pomiędzy półkami i marzyć o życiu ukrytym przed oczyma innych. Pani bibliotekarka znała rozmarzoną dziesięciolatkę i zawsze uśmiechała się na jej widok. Obie czuły to samo, świat książek to ich świat. Tym razem dziewczynka zatrzymała się przy półce z nazwiskami pisarzy na M.
(czyli historia zniknięcia starego zawodu)
(opowiadanie jest wersją autorską tekstu nagrodzonego w konkursie z okazji 100 lecia powstania klubu sportowego Lech Poznań, wydanego przez Wydawnictwo Miejskie Posnania ISBN 978-83-7768-320-0 w 2022 roku)
(czyli historia zniknięcia starego zawodu)
- I jak tu żyć? - zapytał Stary nie wiedząc, że owe pytanie stanie się symbolem epoki, która nadejdzie.
- Może na czas zimy wziąć urlop? - zaproponował Czarny.
- Jaki urlop, jaki urlop! - oburzył się Maniek zwany Białym – Przecież pralka mi się popsuła. Zarabiać muszę.
- Ja chcę się dziewczynie oświadczyć. Najpierw pierścionek, potem wesele jakieś trzeba zrobić... - wymamrotał Młody.
- Idę do kibla, zamówię jeszcze po piwie – rzekła wstając z krzesła Stary.