Według internetowej encyklopedii „idol” to „po grecku eidolon – odbicie - wyobrażenie (posążek lub obraz) bóstwa, wykonane np. z drewna, kamienia, kości, gliny, srebra lub złota”. Słownik języka polskiego jest już nieco bardziej współczesny i wyjaśnia nam, że idol to „osoba będąca obiektem czyjegoś szczególnego podziwu, graniczącego z kultem”, a dopiero na drugim miejscu uwzględnia ową boskość czyli „wyobrażenie bóstwa będące przedmiotem kultu”. Słowo „eidolon” pojawia się w słynnej powieści Umberta Eco „Imię róży” i jest jednym z kluczu rozwiązującym zagadkę labiryntu: „Wydobył (Wilhelm – główny bohater) z habitu kartę Wenancjusza i odczytał „Ręka na idolu działa na pierwszy i siódmy z czterech. Rozejrzał się dokoła.
- Ależ tak! Idolum to wyobrażenie zwierciadła! Wenancjusz myślał po grecku, a w tym języku, bardziej niż w naszym, eidolon jest zarówno obrazem, jak i widmem, a zwierciadło oddaje nam zdeformowany obraz, który my też tamtej nocy wzięliśmy wszak za widmo!”
Od tej chwili wszystkie zagadki średniowiecznego labiryntu zaczynają rozwiązywać się same…
Z której strony by zatem nie patrzeć, idol to postać będąca odbiciem czegoś znacznie większego od niej, mającego znacznie większą siłę, moc i będąca nieosiągalną dla zwykłego śmiertelnika.
Idole istnieli zawsze. Taki rycerz Roland i asceta Aleksy, żyjący w średniowieczu, utrwaleni w szkolnych lekturach, taki Werter – bohater romantycznej powieści Goethego, Jacek Soplica, też go chyba ze szkoły pamiętacie… gdy nadszedł czas filmu i muzyki rozrywkowej – cała rzesza piosenkarzy, aktorów, których zdjęcia zastępowały tapetę na ścianie….sportowcy też byli, a jakże! Sama podkochiwałam się w paru.
A dzisiaj? Czy mamy idoli? Oczywiście, że tak. Ale czy można porównać ich z tymi, z czasów mojej młodości? Chyba nie… I kiedy tak ostatnio swych idoli wspominałam, uświadomiłam sobie, że na moich oczach wyrósł idol.
Jest inny, taki na miarę dzisiejszych czasów, taki zwyczajny, taki, którego można dotknąć, który nie „gwiazdorzy”. Jest autorytetem dla młodszych, szanują go starsi, a rówieśnicy liczą się z jego zdaniem. Jest niezwykle lojalny wobec wałbrzyskiej koszykówki, o czym miałam okazję przekonać się pewnego wieczoru, kiedy ucięliśmy sobie o niej szczerą gadkę. Nie zdobył sławy na miarę gwiazd NBA, nie ma wielkiej kasy i sam remontuje swoje mieszkanie, ale jest nasz – wałbrzyski. Właśnie rozegrał swój 300 mecz w barwach naszego Górnika. Wiecie już o kim mowa…
Rafał Glapiński – wałbrzyszanin
Jeśli wierzyć Wikipedii – urodził się w roku, kiedy koszykarze Górnika po raz pierwszy zdobyli mistrzostwo Polski. W Wałbrzychu poznał tajniki koszykówki. Z Górnikiem przeżył awanse i spadki z lig, a to do pierwszej, a to do ekstraklasy, a to z ekstraklasy…. Wędrował trochę po Polsce, by wrócić na Ziemię Wałbrzyską i zagrać w …. III lidze. Być może mógł gdzieś w tej Polsce zostać, jak wielu innych, ale wrócił, czego nawet mnie się nie udało . Dla kibiców jest uosobieniem wierności barwom klubowym. To taka cecha, ongiś niezwykle cenna, w czasach zawodowego sportu – nieistotna. Jemu jedynemu kibice wybaczyli, że zagrał w barwach pewnej nielubianej przez nich drużyny. Zrozumieli, że po prostu musiał w imię celów wyższych. W czasie trwania jego sportowej kariery, przez zespół naszego Górnika przewinęło się wiele gwiazd i gwiazdeczek. Dla co niektórych kibice chcieli zrzucać się na wypłatę. Odeszli, odjechali. Dobrze, że byli, bo „ptaki przelotne” też są potrzebne.
A Rafał po prostu był. I jest. I trwa. I zapewne trwać będzie. Może jako trener, może jako działacz, albo po prostu kiedyś dołączy do grona wiernych kibiców.
Właśnie rozegrał swój 300 mecz w barwach Górnika. Dołączył do wielkich idoli moich czasów Zenka Kozłowskiego, Tadka Reschke. Mieczysława Młynarskiego, Jerzego Żywarskiego…Ileż to lat musiałam czekać, żeby ktoś z innego, niż moje, pokolenia przebił się do pierwszej piątki najwierniejszych Górnikowi…
I właśnie za to dziękuję Ci, Rafał.
pamięci Kazimierza Sosnkowskiego (1)
utwór nagrodzony III nagrodą w V Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „O złota gałązkę jabłoni” w Łososinie Dolnej w 2023 roku (w zestawie z utworami „Miłość w sadzie” i „Jabłonka”).
Opowiadanie zostało wyróżnione w Przeglądzie Twórczości Dzieci i Młodzieży (kategoria - dorośli) „Lipa 23” w Bielsku - Białej, ukazało się w wydawnictwie pokonkursowym ISBN 978-83-964598-1-7.
(Pierwsze miejsce w konkursie literackim "Co się może zdarzyć w nowej bibliotece po remoncie?" organizowanym przez Miejską Bibliotekę Publiczną w Szczawnie Zdroju).
Zosia weszła do biblioteki. Wyremontowany budynek, stojący obok legendarnego sanatorium „Dąbrówka” w Szczawnie Zdroju, przyciągał świeżością ścian i magią papierowych książek. Te grzecznie stały na półkach i wyciągały swe strony ku czytelnikowi. Zosia miała wrażenie jakby chciały ją chwycić i porwać w świat drukowanych liter. Lubiła siadać na podłodze pomiędzy półkami i marzyć o życiu ukrytym przed oczyma innych. Pani bibliotekarka znała rozmarzoną dziesięciolatkę i zawsze uśmiechała się na jej widok. Obie czuły to samo, świat książek to ich świat. Tym razem dziewczynka zatrzymała się przy półce z nazwiskami pisarzy na M.
(czyli historia zniknięcia starego zawodu)
(opowiadanie jest wersją autorską tekstu nagrodzonego w konkursie z okazji 100 lecia powstania klubu sportowego Lech Poznań, wydanego przez Wydawnictwo Miejskie Posnania ISBN 978-83-7768-320-0 w 2022 roku)
(czyli historia zniknięcia starego zawodu)
- I jak tu żyć? - zapytał Stary nie wiedząc, że owe pytanie stanie się symbolem epoki, która nadejdzie.
- Może na czas zimy wziąć urlop? - zaproponował Czarny.
- Jaki urlop, jaki urlop! - oburzył się Maniek zwany Białym – Przecież pralka mi się popsuła. Zarabiać muszę.
- Ja chcę się dziewczynie oświadczyć. Najpierw pierścionek, potem wesele jakieś trzeba zrobić... - wymamrotał Młody.
- Idę do kibla, zamówię jeszcze po piwie – rzekła wstając z krzesła Stary.