Benek, bernardyn z domieszką wilczura alzackiego, przeciągnął się w swojej budzie.
- Czas wstawać – westchnął głęboko i ostrożnie wysunął z budy swój olbrzymi pyszczek. Wciągnął świeże powietrze i wygramolił się z ciepłego legowiska.
Psie schronisko jeszcze mocno spało. Benek podszedł do pojemnika z wodą. Napił się, spojrzał w niebo. Błękitne obłoki zapowiadały ładny dzień. Czy aby na pewno? W psim schronisku ładny dzień jest wówczas, jeśli przynajmniej jeden pies znajduje dom i nowego nikt nie przyprowadzi. Kiedyś marzył, żeby się znaleźć za wielką bramą, wraz z nową rodziną. Ale nikt go nie przygarnął. Pogodził się ze swym losem i został naczelnym psem schroniskowym. O dziwo, żaden z psów nie protestował, a nowe szybko akceptowały Benka jako przywódcę stada. Ten zaś był zawsze sprawiedliwy i dbał o psie interesy.
Teraz też zaglądał do każdego boksu sprawdzając, czy ze zwierzętami wszystko w porządku. Kiedy przyjdzie naczelny człowiek, którego inni ludzie nazywają kierowniczką, zda sprawozdanie.
Szczeniaki piszczą wtulone w sierść Hany, rottweilery Hary i Bary chrapią, dwa białe kundle Śnieg i Przebiśnieg śpią jeden obok drugiego, pekińczyk Ela rusza nosem, wiekowa Lena, husky z rodowodem, ciężko oddycha… Najbardziej niepokoiła Benka kudłata sunia mieszkająca samotnie w najmniejszym boksie. Była w schronisku od trzech miesięcy, ale nie zaprzyjaźniła się z nikim. Warczała na każdego. Na Benka też patrzyła podejrzliwie. Teraz otworzyła oczy i warknęła ostrzegawczo.
- Dobrze, potrzeba ci jeszcze trochę czasu, żebyś przyzwyczaiła się do nowej sytuacji, ale może przynajmniej spróbujesz porozmawiać – szepnął Benek.
- Nie będę z nikim rozmawiać. Chcę do swojej pani.
- Twoja pani nie żyje. Wyjaśniałem to już wiele razy. Nigdy już jej nie zobaczysz… Wszyscy chcemy ci pomóc, wiemy, jak to jest zostać nagle samotnym psem…
- Niczego od was nie chcę – warknęła i odsunęła się w głąb boksu.
Benek westchnął ciężko. Wrócił do budy. Przeciągnął się jeszcze raz i głośno zaszczekał.
- Pobudka! Wstawać! Zaraz przyjdą ludzie!
Schronisko rozbrzmiało psim szczekaniem i wyciem. Wszyscy mieszkańcy witali się wzajemnie i opowiadali, co się komu śniło.
- Benek, Benek, a jak się śni taka wielka buda z trzema pokojami, to co to oznacza? – zapytał Hary.
- Ożenisz się i będziesz miał stado szczeniaków – odpowiedział Bary.
- A dlaczego?
- A po co kawalerowi takie wielkie mieszkanie?
- Jak będziesz miał tyle pokoi, to chętnie wyjdę za ciebie – odezwała się Hana – pod warunkiem, że zaadoptujesz szczeniaki!
Benek zaśmiał się. Za ogrodzeniem rozległ się głos znajomego silnika.
- Ludzie, ludzie idą! Wszyscy witamy ich głośno!
Brama otworzyła się i wjechały dwa auta. Psy rozpoczęły powitalne krzyki i popisowe skakanie na kraty boksów. Z aut wysiadła kierowniczka, pan od czystości czyli sprzątania boksów, państwo od podawania jedzenia i dziś, jak w każdy wtorek – pan weterynarz.
W schronisku rozpoczął się normalny dzień. Benek zaprowadził weterynarza do Leny, której dokuczała starość. Potem odwiedzili szczenięta. Hana pokazywała je z dumą. Dotarli do samotnej suczki.
„Jak się czujesz? – zapytał człowiek.
- Nadal ma depresję, prawie w ogóle nie je. Z nikim nie rozmawia, ciągle nie wiemy, jak ma na imię – próbował podpowiedzieć Benek.
„Biedne maleństwo… Coś wymyślę, żebyś tak nie cierpiała. Benek, jakie jest najlepsze lekarstwo dla psa w depresji?”
- Wiadomo, człowiek, ale taki własny i dom, też własny.
„Właśnie, człowiek. Jeśli pojawi się tu jakiś obcy człowiek, przyprowadź go do suni. Może ją pokocha od pierwszego wejrzenia? Inaczej możemy ją stracić…”
Benek zrozumiał. Położył się przy bramie i czekał na obcego człowieka.
Obcy był najbardziej pożądana istotą w schronisku. Jeśli przekraczał bramę w dużej grupie, oznaczało, iż przynosi smakołyki. Były to z reguły szkolne wycieczki. Uczniowie brali psy na spacery wokół schroniska, bawili się z nimi, karmili prawdziwymi rarytasami. Jeden obcy, czasami w towarzystwie drugiego, najczęściej przychodził po psa. Na obcego wszyscy czekali z utęsknieniem, wypatrywali go, nadsłuchiwali, czy czasami obcy samochód nie staje przy schronisku. Na obcego czekali też pracujący tu ludzie. Kiedy pojawiał się, witali go nie mniej radośnie niż psy.
I tego dnia obcy samochód zatrzymał się przy schronisku. Benek przysłuchiwał się rozmowie dwóch mężczyzn z kierowniczką. Kiedy usłyszał, po jakiego psa przyszli, szybko pobiegł do rottweilerów.
- No panowie, prężyć tors, głośno szczekać. Macie szansę na własny dom i ekstra pracę. Trzeba pilnować wielkiej hurtowni komputerów.
Obcy podeszli do boksu.
„To są nasze dwa najlepsze psy do pracy. Proszę się nie bać, są posłuszne”.
Hary i Bary zamilkli i spokojnie usiedli prezentując z godnością swoje torsy. Patrzyli na obcych z nadzieją w oczach.
- Benek, co robić, żeby nas wzięli?
- Zbliżcie się do siatki, skulcie uszy i zapiszczcie jak szczeniaki.
Obcy uśmiechnęli się.
„To którego bierzemy?”
Blady strach padł na psy. Jednego?
- Benek zrób coś! My razem albo wcale!
Benek nosem szturchnął kierowniczkę.
- Albo dwa, albo wcale, bo inaczej będzie kolejna depresja w schronisku.
Kierowniczka zrozumiała.
„Weźcie dwa. To przyjaciele. Jeden nie może żyć bez drugiego.”
I tak też się stało. Podczas gdy pierwszy obcy załatwiał formalności, wypełniał druczki i zobowiązania do dobrego traktowania adoptowanych psów, drugi ostrożnie przyzwyczajał je do siebie. Trzymając na smyczy chodził po terenie schroniska. Dla Harego i Barego już nie był obcy. Był ich panem. Psy żegnały się z pozostałymi mieszkańcami.
- Nie martwcie się, was też weźmie jakiś obcy człowiek. Do widzenia Benek!
Samochód odjechał. Zaległa cisza. Psy skuliły się w boksach. Łzy radości łączyły się z łzami zazdrości. Wspaniale, że dwa psy znalazły dom i mają swoją rodzinę, ale w schronisku jest ich ponad sto i każdy marzy o swoim panu…
Benek też się rozmarzył. Zapragnął, żeby tak całe schronisko opustoszało, żeby nie było tu żadnego psa, żeby schronisko nie było już nikomu potrzebne, bo ludzie przygarnialiby pod swój dach każde bezdomne zwierzę.
Z marzeń wyrwał go kobiecy głos i zapach landrynek:
„Dzień dobry. Przyszliśmy obejrzeć pieski”.
Do kierowniczki podeszła pani z ośmioletnią dziewczynką. Benek poderwał się szybko. Dziewczynka drgnęła na widok potężnego bernardyna. Ten zamerdał ogonem. Obcy? Znowu obcy? Mała dziewczynka? Landrynki? Chce zobaczyć pieski? To jest szansa! Stanął na tylnych łapach, dwie oparł o pierś kierowniczki.
- Idziemy do małej suni – pokazał kierunek.
Ruszyli wzdłuż boksów. Dziewczynka zatrzymała się przy Hanie.
„Szczeniaczki urodziły się wczoraj. A to jest Ela, to Śnieg i Przebiśnieg, takie psie małżeństwo”.
- Wybaczcie kochani, ta dziewczynka nie jest dla was – wyjaśniał Benek.
- Dlaczego?
- Intuicja mi to mówi.
„A to jest nasza sunia. Nie wiemy, jak ma na imię. Jej pani była staruszką i zmarła. Sunia bardzo za nią tęskni”.
Dziewczynka przykucnęła przy siatce:
„Motylek” - szepnęła.
Sunia podniosła oczy, ruszyła noskiem. Poczuła zapach landrynek. Powoli podniosła przednie łapki, potem tylne. Benek milczał.
Zrobiła pierwszy krok, lekko zachwiała się. Drugi był już pewniejszy. Zbliżyła się do siatki. Dziewczynka położyła na niej rączkę.
„Motylek. Mały biały Motylek”.
Sunia polizała rączkę i po raz pierwszy w schronisku pomachała ogonkiem. Benek już wiedział. To miłość od pierwszego wejrzenia. Kierowniczka uśmiechnęła się. Otworzyła drzwi boksu. Sunia nieśmiało wyszła.
- Benek, ta dziewczynka pachnie jak moja pani.
- Teraz ona może być twoją panią. Jeśli oczywiście tylko zechcesz.
- Wiesz, chyba chcę.
- Żadne chyba. Musisz sama zdecydować. Albo idziesz z dziewczynką, albo wracasz do boksu.
„ Chodź Motylku do mnie”.
- Masz na imię Motylek?
- Już zapomniałam, jak mam na imię, ale to nowe bardzo mi się podoba.
Benek odetchnął.
Dzień dobiegał końca. Ludzie rozjechali się do domów. Psy leniwie leżały na swych legowiskach. Benek poprosił kierowniczkę, by pozostawiła otwarty boks Leny. Położył się obok staruszki.
- To był dobry dzień. Trzy psy znalazły dom, żaden nowy nie pojawił się. Ludzie wysprzątali boksy, dzieci ze szkoły przyniosły smakołyki. Szczeniaki są zdrowe, ty lepiej się czujesz. Jutro też przyjdą obcy ludzie. Wierzę w to.
pamięci Kazimierza Sosnkowskiego (1)
utwór nagrodzony III nagrodą w V Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „O złota gałązkę jabłoni” w Łososinie Dolnej w 2023 roku (w zestawie z utworami „Miłość w sadzie” i „Jabłonka”).
Opowiadanie zostało wyróżnione w Przeglądzie Twórczości Dzieci i Młodzieży (kategoria - dorośli) „Lipa 23” w Bielsku - Białej, ukazało się w wydawnictwie pokonkursowym ISBN 978-83-964598-1-7.
(Pierwsze miejsce w konkursie literackim "Co się może zdarzyć w nowej bibliotece po remoncie?" organizowanym przez Miejską Bibliotekę Publiczną w Szczawnie Zdroju).
Zosia weszła do biblioteki. Wyremontowany budynek, stojący obok legendarnego sanatorium „Dąbrówka” w Szczawnie Zdroju, przyciągał świeżością ścian i magią papierowych książek. Te grzecznie stały na półkach i wyciągały swe strony ku czytelnikowi. Zosia miała wrażenie jakby chciały ją chwycić i porwać w świat drukowanych liter. Lubiła siadać na podłodze pomiędzy półkami i marzyć o życiu ukrytym przed oczyma innych. Pani bibliotekarka znała rozmarzoną dziesięciolatkę i zawsze uśmiechała się na jej widok. Obie czuły to samo, świat książek to ich świat. Tym razem dziewczynka zatrzymała się przy półce z nazwiskami pisarzy na M.
(czyli historia zniknięcia starego zawodu)
(opowiadanie jest wersją autorską tekstu nagrodzonego w konkursie z okazji 100 lecia powstania klubu sportowego Lech Poznań, wydanego przez Wydawnictwo Miejskie Posnania ISBN 978-83-7768-320-0 w 2022 roku)
(czyli historia zniknięcia starego zawodu)
- I jak tu żyć? - zapytał Stary nie wiedząc, że owe pytanie stanie się symbolem epoki, która nadejdzie.
- Może na czas zimy wziąć urlop? - zaproponował Czarny.
- Jaki urlop, jaki urlop! - oburzył się Maniek zwany Białym – Przecież pralka mi się popsuła. Zarabiać muszę.
- Ja chcę się dziewczynie oświadczyć. Najpierw pierścionek, potem wesele jakieś trzeba zrobić... - wymamrotał Młody.
- Idę do kibla, zamówię jeszcze po piwie – rzekła wstając z krzesła Stary.