Bogdan właśnie skończył szorowanie nagrobka. Odłożył szczotkę zwaną „ryżową” i powoli wyprostował się. Odetchnął głęboko. Kilka grobów dalej uczyniła to samo Ewa. Teraz jeszcze spłukiwanie wodą i sprawa załatwiona. Oboje wzięli do ręki pięciolitrowe pojemniki po wodzie mineralnej niegazowanej i udali się w stronę cmentarnego kranu.
- Coraz trudniej mi się schylać – oznajmił Bogdan.
- Mnie też, ale co zrobić. Nie ma to jak szorowanie lastriko pastą „Samą” i szczotką ryżową.
- Tak, nie wymyślono jeszcze lepszej metody. Kiedyś próbowałem specjalnym płynem, ale nic z tego.
- Tym z „Biedronki”?
- Nie, z „Lidla”.
Nalali wodę i wrócili do swych najbliższych. Bogdan odwiedzał żonę, Ewa – męża. Zmarli w tym samym miesiącu, a na cmentarzu komunalnym chowano w ustalonej kolejności, więc ich groby znajdowały się w sąsiedztwie. Bogdan i Ewa spotykali się często w tym szczególnym miejscu. Po posprzątaniu, zapaleniu zniczów, siadywali na ławce znajdującej się w alei głównej cmentarza, wspominali swych współmałżonków i oczywiście narzekali na młodzież, co to tylko za forsą goni, a wartości żadnych nie szanuje. Czasami wymieniali fachowe uwagi na temat pielęgnacji nagrobków, sztucznych kwiatów i zniczy, które obecnie są znacznie lepsze niż te przed laty. Przynajmniej to było lepsze, bo cały współczesny świat był oczywiście znacznie gorszy niż ten z ich młodości.
Skończywszy mycie usiedli tradycyjnie na ławce.
- Piękna wiosna....- zauważył Bogdan.
- Piękna....Za kilka dni maj. Zawsze pierwszego maja chodziliśmy na pochód. Bronek niósł sztandar, a potem, kiedy już nie mógł nosić, szedł obok....
- A my nie chodziliśmy na pochody. Robiliśmy w polu. To był taki dzień, w którym ksiądz pozwalał robić w polu, bo mówił, że to żadne święto.....
- Bo to nie kościelne święto...Mówią, że komunistyczne.
- E tam, od razu komunistyczne. Ci biznesmeni tak wymyślili. Chcą ludzi do roboty zaganiać w każdy dzień. Dla nich najlepiej gdyby wszystkie święta zlikwidować i gdyby ludzie harowali przez siedem dni w tygodniu przez dwadzieścia cztery godziny – oburzył się Bogdan.
Ewa przytaknęła:
- Ma pan rację. Tak teraz ten świat urządzony. Tylko pieniądz i pieniądz. Kto ma więcej to wykorzystuje tego, co ma mniej. Wyzysk człowieka przez człowieka. Za naszych czasów tego nie było.
Tym razem Bogdan potwierdził:
- Nie było. Sprawiedliwość była. Jak się komu nie podobało mógł zmienić pracę. A teraz? Bezrobocie i tyle. Każdy szefowi tyłek liże, żeby roboty nie stracić.
- Co za czasy....Wracamy do domu?
Powoli wstali, spakowali swe narzędzia pracy, szczotki, pudełka z pastą, szmaty. Zapalili znicze i ruszyli w stronę wyjścia z cmentarza. Za bramą przystanęli.
- Pani Ewo, taki ładny kwiecień...może wybralibyśmy się na spacer...- zaproponował nieśmiało Bogdan. Zaskoczył tym Ewę:
- Nie wiem....A kiedy?
- Może jutro, jak nie będzie padać....Po śniadaniu....tak koło dziesiątej....
- Dobrze....A gdzie się spotkamy....Może tu, przy tej bramie?
- Oczywiście. To jutro o dziesiątej przy cmentarzu.
Każde odeszło w swoją stronę. Ewa szła trochę zdziwiona. Propozycja wspólnego spaceru ze znajomym z cmentarza bardzo ją zaskoczyła. „Może ma do mnie jakąś sprawę?” – zastanawiała się. „Ale w takim razie, dlaczego nie powiedział tego na cmentarzu?”. Oczywiście na spacer pójdzie. Tylko gdzie? Najspokojniejszym miejscem był...cmentarz. Wokół niego rozciągało się potężne blokowisko, a przy nim masę placów zabaw. Dla dzieci oczywiście. Ewa wnuków nie miała, zatem nie przesiadywała na ławkach przy zjeżdżalniach, piaskownicach i huśtawkach. Miała za to pieska rasy kundel i spacerowała z nim pośród cztero i wielopiętrowców. Czasami docierała do starej części miasta, ale tę też zabetonowano. Nazywało się to rewitalizacją Starówki. Wszędzie położono bruk, a drzewa otoczono ceglanymi murkami, na których zamontowano drewniane ławeczki. Żeby ludzie mieli gdzie siedzieć. A psy? Tym nawet pod drzewko zakazano wstępu. Odpowiedni znak, namalowany farbę olejną, znajdował się na ławce. Ewa rzadko więc odwiedzała Starówkę. Wolała blokowisko. Tu było trochę trawnika i jej piesek mógł pobiegać sobie po naturalnej ziemi.
„Może pójdziemy na Stare Miasto?” – pomyślała dochodząc do bloku, w którym mieszkała wraz z dorosłym synem. „Jeśli tak, to muszę włożyć wygodne buty, po tym bruku okropnie się chodzi”.
Natomiast Bogdan wracał do swego domu w wesołym nastroju. Już dawno chciał zaprosić znajomą z cmentarza na spacer nie po cmentarzu. Bał się, że odmówi. W końcu podjął męską decyzję. Cieszył się, że Ewa nie odmówiła. Wiedział już nawet dokąd pójdą. W pobliżu jego domu znajdowała się niewielka cukiernio-piekarnia, a w niej trzy stoliki. Można było kupić ciastko, kawę czy herbatę. W pogodne dni kilka stolików wystawiano na zewnątrz lokalu. „To ważne, jeśli pani Ewa przyszłaby z psem” – zabezpieczył się na wszelki wypadek. Podejrzewał, że w tej cukierni jej jeszcze nie było. Znajdowała się ona na osiedlu domków zwanych tradycyjnie jednorodzinnymi, chociaż były to już domy wielopokoleniowe. On sam mieszkał z córką, zięciem i wnusią. „ Włożyć białą czy niebieską koszulę? Niebieską, biała szybko się brudzi”.
***
- Myślę, że nasi małżonkowie nie będą mieli nic przeciwko naszemu spacerowi - uśmiechnął się lekko Bogdan, całując Ewę w dłoń. Spotkali się przy cmentarnej bramie. Ewa przytaknęła i zapytała:
- To gdzie mnie pan zabiera?
Bogdan zaproponował cukiernię. Miał rację, Ewy tam jeszcze nie było.
Pierwsze spotkanie upłynęło w przyjaznej atmosferze. Drugie, tym razem spacer na Starówkę, również. Rozmawiano o najbliższych. Bogdan opowiadał o wnusi Basieńce, oczywiście najcudowniejszej wnusi na całym świecie, Ewa – o swym piesku rasy kundel, oczywiście najcudowniejszym kundelku na planecie Ziemi. Coś tam oboje napomknęli o swych dzieciach, ale, jako że były dorosłe i miały swoje problemy, nie wnikali w ich życie, nawet podczas rozmowy.
***
- Nie czujesz się czasami taka, taka zniewolona? – zapytał nagle Bogdan podczas trzeciego spaceru. Siedzieli na ławce przy zaniedbanym klombie.
Ewa spojrzała zdziwiona:
- Jak to „zniewolona”?
- No, nie całkowicie wolna, nie możesz robić tego, co chcesz i jak chcesz....
- Przecież mamy demokrację i żyjemy w wolnym kraju.
- Nie o to chodzi. Już wyjaśniam. Zawsze, kiedy wychodzę z domu pytają mnie, dokąd idę i kiedy wrócę. Muszę się im tłumaczyć z każdego kroku. A wczoraj wieczorem córka z zięciem ubrali się i wyszli do znajomych. Nie zapytali, czy mogą, czy ja nie mam żadnych planów na wieczór....Uznali, że będę siedzieć w domu i położę Basieńkę spać.
- A często wychodzisz wieczorem z domu?
- Prawie nigdy.
- No właśnie, młodzi uznali, że i tym razem nie wyjdziesz...Poczułeś się zniewolony?
Bogdan przytaknął. Ewa westchnęła:
- Może to nasza wina.... Ja w sumie chodzę jedynie na cmentarz, gdybym tak synowi powiedziała, że wieczorem nie mogę wyprowadzić psa, bo wychodzę, też byłby zdziwiony.... albo w ogóle nie zwróciłby na to uwagi....
Teraz Bogdan westchnął:
- Odzwyczaili się od tego, że człowiek też może mieć własne, prywatne życie... Kiedy żyła żona było inaczej....Młodzi prosili nas, czy możemy popilnować Basieńkę, to myśmy pytali ich, dokąd idą i kiedy wrócą, a teraz....
- Zaczynasz narzekać, to przypadłość wieku, twojego, a nie dwudziestego pierwszego – zwróciła uwagę Ewa. – Lepiej coś wymyśl, żeby nie czuć się zniewolonym.
Bogdan ponownie westchnął:
- Tak, trzeba coś zrobić....Wpadniesz do mnie w sobotę wieczorem?
***
pamięci Kazimierza Sosnkowskiego (1)
utwór nagrodzony III nagrodą w V Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „O złota gałązkę jabłoni” w Łososinie Dolnej w 2023 roku (w zestawie z utworami „Miłość w sadzie” i „Jabłonka”).
Opowiadanie zostało wyróżnione w Przeglądzie Twórczości Dzieci i Młodzieży (kategoria - dorośli) „Lipa 23” w Bielsku - Białej, ukazało się w wydawnictwie pokonkursowym ISBN 978-83-964598-1-7.
(Pierwsze miejsce w konkursie literackim "Co się może zdarzyć w nowej bibliotece po remoncie?" organizowanym przez Miejską Bibliotekę Publiczną w Szczawnie Zdroju).
Zosia weszła do biblioteki. Wyremontowany budynek, stojący obok legendarnego sanatorium „Dąbrówka” w Szczawnie Zdroju, przyciągał świeżością ścian i magią papierowych książek. Te grzecznie stały na półkach i wyciągały swe strony ku czytelnikowi. Zosia miała wrażenie jakby chciały ją chwycić i porwać w świat drukowanych liter. Lubiła siadać na podłodze pomiędzy półkami i marzyć o życiu ukrytym przed oczyma innych. Pani bibliotekarka znała rozmarzoną dziesięciolatkę i zawsze uśmiechała się na jej widok. Obie czuły to samo, świat książek to ich świat. Tym razem dziewczynka zatrzymała się przy półce z nazwiskami pisarzy na M.
(czyli historia zniknięcia starego zawodu)
(opowiadanie jest wersją autorską tekstu nagrodzonego w konkursie z okazji 100 lecia powstania klubu sportowego Lech Poznań, wydanego przez Wydawnictwo Miejskie Posnania ISBN 978-83-7768-320-0 w 2022 roku)
(czyli historia zniknięcia starego zawodu)
- I jak tu żyć? - zapytał Stary nie wiedząc, że owe pytanie stanie się symbolem epoki, która nadejdzie.
- Może na czas zimy wziąć urlop? - zaproponował Czarny.
- Jaki urlop, jaki urlop! - oburzył się Maniek zwany Białym – Przecież pralka mi się popsuła. Zarabiać muszę.
- Ja chcę się dziewczynie oświadczyć. Najpierw pierścionek, potem wesele jakieś trzeba zrobić... - wymamrotał Młody.
- Idę do kibla, zamówię jeszcze po piwie – rzekła wstając z krzesła Stary.