Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam w akcji koszykarzy Górnika? Żebym to ja pamiętała....Ale w mej pamięci utkwiło kilka szczegółów z zamierzchłych czasów. Tato Mirosław, działacz piłkarski, zimą zabierał mnie na „kosza”. Z ulicy Ogińskiego na Plac Teatralny szliśmy pieszo przez park Sobieskiego. Do hali wchodziło się wejściem od strony teatru. Bilety sprzedawano przez zakratowane okno. My biletów nie kupowaliśmy – wejście darmowe, przywilej działaczy. W środku po jednej ze stron znajdowało się prywatne mieszkanie gospodarzy hali. Były tam też szatnie dla zawodników. I wreszcie wejście na halę. Ha, ha, ładnie powiedziane – hala. W rzeczywistości była to zwykła sala gimnastyczna, obstawiona ławeczkami, na której siadywali kibice. Do dziś pamiętam słowa taty „Schowaj nóżki”. Nóżki trzeba było schować pod ławeczkę, gdyż wystawione mogły skrzywdzić zawodnika – po prostu mógł na boisku paść jak długi. Jednym za najczęściej wykonywanych sędziowskich gestów było wskazywanie kibicom, aby zdjęli stopy z linii bocznych boiska.
Po wielu latach pewien warszawianin, któremu przytrafiło się zagrać w sali Górnika, gotów był przysiąc, że jakiś kibic nogę mu podstawił. Oczywiście winę wzięłam na siebie, nie posłuchałam ojca i nie schowałam nóżek.
Aha, jeszcze ważne miejsce. W końcowej części boiska (naprzeciwko wejścia) była tablica wyników, chyba z drewna, z haczykami na cyfry. Wymianą cyfr, czyli aktualizacją wyniku meczu zajmowali się trochę starsi ode mnie ludzie. Zegara oczywiście nie było. Czas mierzono stoperem przy stoliku sędziowskim.
W takiej oto hali-sali Górnik wywalczył awans do I ligi. Już wówczas na Ratuszowej wybudowana była duża i nowoczesna hala sportowa. I nie było wyjścia. Pierwszoligowy Górnik nie mógł grać w warunkach typowych dla kosza amatorskiego. Dziś sprawy warunków rozgrywania meczy regulują przepisy. Jak było wówczas? Nie wiem. W każdym razie na teren obiektu przy Teatralnym wkroczyła ekipa remontowo-budowlana, a nasi sezon rozpoczęli na Ratuszowej.
Kiedy budowa-remont dobiegł końca, nieoczekiwanie zarząd Górnika zaproponował mojej rodzinie prowadzenie szatni dla kibiców w wyremontowanej hali. Rodzina umowę stosowną podpisała i udała się na pierwszy mecz, towarzyski rzecz jasna, z okazji oddania obiektu do użytku. Było to trzeciego lutego 1971 roku. Poszliśmy oczywiście pieszo utartym szlakiem, weszliśmy jak poprzednio – wejściem od teatru, ale potem czekała na nas niespodzianka. W dawnej sali gimnastycznej pojawiła się widownia, po prostu dobudowano ją. Jakże wydawała się wielka! A była to jedynie część widowni, która jest dzisiaj. Nie koniec niespodzianek. Przeszliśmy obok nowych szatni dla zawodników i znaleźliśmy się w szatni dla kibiców. Tu również znalazło się dla nich nowe wejście. Duże jasne okna sprawiały, iż było jasno i czysto. (Dlaczego je zamurowano?)
Mnie szybko przegoniono z szatni. Usiadłam więc w pierwszym rzędzie ławek, takim z napisem „zarezerwowane” i czekałam. A tu kolejna niespodzianka – prawdziwy zegar i tablica wyników na autentyczny prąd! Z kolorowymi światełkami! Ludzie przychodzili i siadali na ławkach. Szatnia kibiców zapełniała się. Aż wreszcie coś zaczęło się dziać na boisku. Od strony starego wejścia, ze starej szatni wyszła na rozgrzewkę drużyna Górnika, z nowej – Śląska Wrocław. I długo jeszcze Górnik korzystał ze starej szatni....Przywiązanie? Szatnia szczęścia?
Nasi rozlokowali się tuż przede mną. Od zawodników dzieliła mnie tylko niewielka, metalowa barierka. Podczas meczu widziałam spocone twarze koszykarzy, czułam szybkie oddechy, słyszałam wskazówki trenera. Mecz rozgrywał się tuż przy mnie. Brali w nim udział: przystojny blondyn Mieczysław Zenfler, ówczesny kapitan zespołu Janusz Krzesiak, mój sąsiad z podwórka Poldek Podstawczyński, niezwykle waleczny Witek Domaradzki, rudowłosy Adam Dąbrowski, młodziutki i szczuplutki Staszek Ignaczak, dwóch ciemnowłosych Jacek Grodecki i Edmund Czerwiński oraz Ryszard Białowąs rodem ze ...Śląska Wrocław.
I to był tak na serio mój pierwszy raz, to była miłość od pierwszego wejrzenia, która trwa już czterdzieści lat.
Jaki był wynik tamtego towarzyskiego meczu? Nie pamiętam. Najważniejsze, że Górnik wygrał, a ja rozpoczęłam nowy rozdział w swoim życiu.
Z tamtych lat pozostał mi artykuł z Trybuny Wałbrzyskiej podsumowujący pierwszy sezon Górnika oraz otrzymana w prezencie, od mieszkającego w Zdzieszowicach innego kibica Górnika - Leszka Ludwiczaka, pocztówka z 1969 roku z autografami naszych. Czyje autografy widnieją na pocztówce? Zabawmy się w odszyfrowywanie historii! Czekam na wieści!
Jacek Grodecki 2016.07.29 15:38:52 IP: 195.46.241.226 | Witam.Oczywiscie znam te podpisy na kartce: od gory 7.Leon Klonowski 4.Janusz Lewandowski 9.Mieczyslaw Zenfle 13.Boguslaw Rutecki 10.Jacek Grodecki. Pozdrawiam . |
pamięci Kazimierza Sosnkowskiego (1)
utwór nagrodzony III nagrodą w V Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „O złota gałązkę jabłoni” w Łososinie Dolnej w 2023 roku (w zestawie z utworami „Miłość w sadzie” i „Jabłonka”).
Opowiadanie zostało wyróżnione w Przeglądzie Twórczości Dzieci i Młodzieży (kategoria - dorośli) „Lipa 23” w Bielsku - Białej, ukazało się w wydawnictwie pokonkursowym ISBN 978-83-964598-1-7.
(Pierwsze miejsce w konkursie literackim "Co się może zdarzyć w nowej bibliotece po remoncie?" organizowanym przez Miejską Bibliotekę Publiczną w Szczawnie Zdroju).
Zosia weszła do biblioteki. Wyremontowany budynek, stojący obok legendarnego sanatorium „Dąbrówka” w Szczawnie Zdroju, przyciągał świeżością ścian i magią papierowych książek. Te grzecznie stały na półkach i wyciągały swe strony ku czytelnikowi. Zosia miała wrażenie jakby chciały ją chwycić i porwać w świat drukowanych liter. Lubiła siadać na podłodze pomiędzy półkami i marzyć o życiu ukrytym przed oczyma innych. Pani bibliotekarka znała rozmarzoną dziesięciolatkę i zawsze uśmiechała się na jej widok. Obie czuły to samo, świat książek to ich świat. Tym razem dziewczynka zatrzymała się przy półce z nazwiskami pisarzy na M.
(czyli historia zniknięcia starego zawodu)
(opowiadanie jest wersją autorską tekstu nagrodzonego w konkursie z okazji 100 lecia powstania klubu sportowego Lech Poznań, wydanego przez Wydawnictwo Miejskie Posnania ISBN 978-83-7768-320-0 w 2022 roku)
(czyli historia zniknięcia starego zawodu)
- I jak tu żyć? - zapytał Stary nie wiedząc, że owe pytanie stanie się symbolem epoki, która nadejdzie.
- Może na czas zimy wziąć urlop? - zaproponował Czarny.
- Jaki urlop, jaki urlop! - oburzył się Maniek zwany Białym – Przecież pralka mi się popsuła. Zarabiać muszę.
- Ja chcę się dziewczynie oświadczyć. Najpierw pierścionek, potem wesele jakieś trzeba zrobić... - wymamrotał Młody.
- Idę do kibla, zamówię jeszcze po piwie – rzekła wstając z krzesła Stary.