sowie

Basket and witches czyli sposób na uratowanie polskiej koszykówki

Ostatnio komentowane
Publikowane na tym serwisie komentarze są tylko i wyłącznie osobistymi opiniami użytkowników. Serwis nie ponosi jakiejkolwiek odpowiedzialności za ich treść. Użytkownik jest świadomy, iż w komentarzach nie może znaleźć się treść zabroniona przez prawo.
Data newsa: 2014-03-18 13:35

Ostatni komentarz: …. Bardziej zwróciłabym uwagę na brudne stopy kobiety, aniżeli na brudna sierść psa.
dodany: 2022.03.30 20:12:36
przez: Diane
czytaj więcej
Data newsa: 2020-10-20 09:42

Ostatni komentarz: super...szkoda, że nie napisałaś jaki kościół w Wałbrzychu. PIsz dalej na na koniec roku książka. ja swoją szykuję na i półeocze...
dodany: 2021.01.18 11:09:17
przez: obba
czytaj więcej
Data newsa: 2013-04-05 13:21

Ostatni komentarz: Świetne...gratuluję...czas na książkę.

dodany: 2021.01.15 08:45:03
przez: adam
czytaj więcej
Data newsa: 2020-10-20 09:40

Ostatni komentarz: Mój tata też należał do ZBOWiD-u. Pełnił tam jakaś funkcję. Wspominal, że do ZBOWiD-u dla korzyści materialnych zapisują się osoby, których w tamtych czasach nie było na świecie. 😊
dodany: 2020.11.14 09:25:09
przez: Bozena
czytaj więcej
Data newsa: 2011-05-15 20:15

Ostatni komentarz: Boże, który mieszkasz w Wałbrzychu.............

Wspaniałe!!!
dodany: 2019.03.20 19:01:12
przez: Darek
czytaj więcej
Data newsa: 2016-09-13 16:01

Ostatni komentarz: Super! Bardzo miło się czyta
dodany: 2017.01.06 22:01:25
przez: Jan
czytaj więcej
Data newsa: 2013-04-05 13:18

Ostatni komentarz: Historia jedna z wielu ale prawdziwa.
Panowie w pewnym wieku szukają
gosposi i pielęgniarki.
dodany: 2015.10.02 15:09:05
przez: stokrotka
czytaj więcej
III. Czesława i Mirosław 1953-1959
2009-11-05 14:43

Czesia doskonale wiedziała, że pracuje w wyjątkowym zawodzie. Ach, te telefony, ach te propozycje, ach ci mężczyźni...Po co więc umawiać się z jednym, skoro było ich tylu. Nie widziała ich co prawda, ale jakoś nie spieszyła się do nowej znajomości, tym bardziej, że po ostatniej jeszcze serce bolało....Znalazł się jednak taki jeden, co wydzwaniał i prosił ciągle o spotkanie. „Zejdź na dół i sprawdź jak wygląda” – podpuszczały ją koleżanki. No dobrze, zejdzie na dół i powie, że nic z tego nie będzie. Pod pozorem załatwienia jakiejś sprawy, Czesia zeszła na korytarz parteru budynku z centralą. Stał tam wysoki, przystojny blondyn w kurtce, butach typu oficerki i szerokich u góry spodniach. „Jeszcze tylko karabin i istny partyzant” – przemknęło dziewczynie przez myśl i z trudem powstrzymała śmiech.


Mirek tymczasem ujrzał chyba to, czego oczekiwał – szczupła blondynka z długimi, ułożonymi w fale włosami i szerokim uśmiechu. „To pani?” „To pan?”. Postali kilka minut i umówili się na prawdziwą randkę.
Po roku od pierwszego spotkania, doszło do klasycznego przedwojennego mezaliansu. Oto pochodzący ze szlacheckiego rodu syn przedwojennego sekretarza zarządu miejskiego 24 sierpnia 1953 roku w parafii panny młodej, w kościele św. Barbary pojął za żonę córkę wiejskiej komornicy. Jakże różnie wyglądały matki młodych! Jedna, dama w eleganckiej garsonce, druga – skromna kobiecina w chustce na głowie...Pierwsza opłakiwała przedwojenne czasy, druga – nie chciała wracać do nich pamięcią. Pierwszej wojna zabrała wszystko, drugiej – wszystko dała. I o dziwo, wszystko się wyrównało. Spotkały się w tym samym miejscu.
Czesława miała piękną suknię z długim welonem (wypożyczoną), Mirek czarny garnitur (własny). Młodszy brat wystąpił w mundurze wojskowym. Jemu mama nie załatwiła odroczenia. Wesele odbyło się w mieszkaniu Czesi przy 22 Lipca. Uczestniczyło w nim około 15 osób i była to super impreza. Młodzi dostali cenne prezenty, wśród nich – zastawa stołowa na 12 osób oczywiście z porcelany „Krzysztof”, komplet sztućców, kołdrę, poduszkę i komplet pościeli. Ten ostatni był prezentem od matki panny młodej w ramach posagu. I tak młodzi rozpoczęli swoje wspólne życie.
Jak ono wyglądało? Bardzo normalnie. Oboje pracowali. Zarabiali akurat tyle, że starczyło na życie i drobne rozrywki. Chodzili na mecze piłki nożnej, do kina, spotykali się z rodziną. Urządzali wspólne majówki. Miejscem, które wybrali na letnie spotkanie na łonie natury, było wzgórze łączące ulicę 22 Lipca z dzielnicą Nowe Miasto, w pobliżu szybu Chwalibóg. To stamtąd pochodzą rodzinne fotografie przedstawiające wesołych ludzi cieszących się słońcem. Ze Starego Zdroju chodzono pieszo do Szczawna Zdroju. Kwitła przyjaźń z francuską częścią rodziny Czesławy. Tym bardziej, że mieszkali oni w pobliżu
matki Mirka, na Bardowskiego i idąc w jednym kierunku odwiedzało się dwie rodziny. Rodzinne spotkania odbywały się z okazji ...urodzin. Imienin nikt nie
obchodził.
W drugiej połowie lat 50-tych (prawdopodobna data zameldowania 16.V. 1957 r. ) młodzi przeprowadzili się na Ogińskiego na Nowym Mieście. Były już to czasy, kiedy mieszkania w Wałbrzychu nie czekały na osiedleńców. Ludzie natomiast zamieniali się swymi M. Jedni na większe, drudzy na mniejsze. Czesia z Mirkiem zamienili się na wygodniejsze. O konieczności zamiany przesądził jeden nieciekawy wypadek. Jak to w życiu bywa, człowiek czasami czymś się struje. Przytrafiło się to Mirkowi. Winna oczywiście była Czesia, bo źle ugotowała. Ale awantura o za słoną zupę i przypalone kotlety nie trwała długo. Mirek musiał udać się w ustronne miejsce, a było ono na podwórzu. Pogoda też nie nastrajała optymistycznie. A biedny mężczyzna musiał sporo czasu poświecić na pobyt w, nazwijmy to cywilizowanie, toalecie. Od tej pory rozpoczęto poszukiwanie mieszkania z toaletą w środku. Oj nie była to łatwa sprawa. Stare poniemieckie kamienice albo miały ubikację na zewnątrz albo na tzw. półpiętrze, jedną do użytku na dwa, trzy mieszkania. Oczywiście były całe nowoczesne osiedla z wc w środku, ale dostać tam mieszkanie i to w drugiej połowie lat 50-tych....Jednak się udało. Mirek z Czesią zamieszkali w kamienicy z lat 30-tych, z przedpokojem, gazem i ubikacją. Ludzie mówili, iż to Hitler pobudował „takie ładne osiedle dla gestapowców”. Mirek miał wreszcie blisko na stadion „Górnika”, Czesia zaraz zagospodarowała ogródek znajdujący się przed domem. Od tej pory miała własne warzywa i kwiaty. W pobliżu znajdował się basen i park. Idealne miejsce na spacery ze znajomymi. Tutaj również zamieszkali kolejni kuzyni Czesi oraz biurowi koledzy Mirka. Źle chyba nie było...
Mimo iż w Wałbrzychu istniała komunikacja miejska, Czesia i Mirek rzadko z niej korzystali. Zamieszkanie w nowym miejscu spowodowało, iż oboje mieli do pracy „bardzo blisko” i nie korzystali najpierw z tramwajów, potem z autobusów. I tak sobie chodzi, jedno na Słowackiego, drugie – na Przemysłową. Na Kunickiego Czesia skręcała do parku, Mirek zaś szedł w stronę placu Tuwima. Kiedy żona miała „popołudniówki” i kończyła pracę o 21, mąż wychodził po nią. Zaliczał kolejny spacer. Pieszo chodzili również do matki Mirosława. Bez problemu pokonywali wzgórze na Żeromskiego.
Jaką rodzinę stworzyły osoby z dwóch różnych światów? Taką jak wszystkie. Mirek i Czesia nie wyróżniali się niczym szczególnym. Może właśnie dlatego, że pierwszy etap ich życia był odmienny, odnaleźli wspólny punkt – Wałbrzych. Swoim dzieciom po latach opowiadali, że przybyli do Wałbrzycha ludzie nie mieli wyjścia, musieli nauczyć się żyć razem, bez względu na wyznanie, poglądy...Status społeczny wszyscy mieli taki sam –
przesiedleńcy, repatrianci....I w ten sposób powstało społeczeństwo miasta z zielonym dębem.
Wydawałoby się, że życie młodych przebiegało wówczas bezproblemowo. Nie do końca. Czesia dwa razy poroniła, trzecie dziecko umarło po kilku godzinach....Dopiero w lutym 1959 na świecie pojawiłam się JA...........


Wróć
dodaj komentarz | Komentarze: