Czesia doskonale wiedziała, że pracuje w wyjątkowym zawodzie. Ach, te telefony, ach te propozycje, ach ci mężczyźni...Po co więc umawiać się z jednym, skoro było ich tylu. Nie widziała ich co prawda, ale jakoś nie spieszyła się do nowej znajomości, tym bardziej, że po ostatniej jeszcze serce bolało....Znalazł się jednak taki jeden, co wydzwaniał i prosił ciągle o spotkanie. „Zejdź na dół i sprawdź jak wygląda” – podpuszczały ją koleżanki. No dobrze, zejdzie na dół i powie, że nic z tego nie będzie. Pod pozorem załatwienia jakiejś sprawy, Czesia zeszła na korytarz parteru budynku z centralą. Stał tam wysoki, przystojny blondyn w kurtce, butach typu oficerki i szerokich u góry spodniach. „Jeszcze tylko karabin i istny partyzant” – przemknęło dziewczynie przez myśl i z trudem powstrzymała śmiech.
Mirek tymczasem ujrzał chyba to, czego oczekiwał – szczupła blondynka z długimi, ułożonymi w fale włosami i szerokim uśmiechu. „To pani?” „To pan?”. Postali kilka minut i umówili się na prawdziwą randkę.
Po roku od pierwszego spotkania, doszło do klasycznego przedwojennego mezaliansu. Oto pochodzący ze szlacheckiego rodu syn przedwojennego sekretarza zarządu miejskiego 24 sierpnia 1953 roku w parafii panny młodej, w kościele św. Barbary pojął za żonę córkę wiejskiej komornicy. Jakże różnie wyglądały matki młodych! Jedna, dama w eleganckiej garsonce, druga – skromna kobiecina w chustce na głowie...Pierwsza opłakiwała przedwojenne czasy, druga – nie chciała wracać do nich pamięcią. Pierwszej wojna zabrała wszystko, drugiej – wszystko dała. I o dziwo, wszystko się wyrównało. Spotkały się w tym samym miejscu.
Czesława miała piękną suknię z długim welonem (wypożyczoną), Mirek czarny garnitur (własny). Młodszy brat wystąpił w mundurze wojskowym. Jemu mama nie załatwiła odroczenia. Wesele odbyło się w mieszkaniu Czesi przy 22 Lipca. Uczestniczyło w nim około 15 osób i była to super impreza. Młodzi dostali cenne prezenty, wśród nich – zastawa stołowa na 12 osób oczywiście z porcelany „Krzysztof”, komplet sztućców, kołdrę, poduszkę i komplet pościeli. Ten ostatni był prezentem od matki panny młodej w ramach posagu. I tak młodzi rozpoczęli swoje wspólne życie.
Jak ono wyglądało? Bardzo normalnie. Oboje pracowali. Zarabiali akurat tyle, że starczyło na życie i drobne rozrywki. Chodzili na mecze piłki nożnej, do kina, spotykali się z rodziną. Urządzali wspólne majówki. Miejscem, które wybrali na letnie spotkanie na łonie natury, było wzgórze łączące ulicę 22 Lipca z dzielnicą Nowe Miasto, w pobliżu szybu Chwalibóg. To stamtąd pochodzą rodzinne fotografie przedstawiające wesołych ludzi cieszących się słońcem. Ze Starego Zdroju chodzono pieszo do Szczawna Zdroju. Kwitła przyjaźń z francuską częścią rodziny Czesławy. Tym bardziej, że mieszkali oni w pobliżu
matki Mirka, na Bardowskiego i idąc w jednym kierunku odwiedzało się dwie rodziny. Rodzinne spotkania odbywały się z okazji ...urodzin. Imienin nikt nie
obchodził.
W drugiej połowie lat 50-tych (prawdopodobna data zameldowania 16.V. 1957 r. ) młodzi przeprowadzili się na Ogińskiego na Nowym Mieście. Były już to czasy, kiedy mieszkania w Wałbrzychu nie czekały na osiedleńców. Ludzie natomiast zamieniali się swymi M. Jedni na większe, drudzy na mniejsze. Czesia z Mirkiem zamienili się na wygodniejsze. O konieczności zamiany przesądził jeden nieciekawy wypadek. Jak to w życiu bywa, człowiek czasami czymś się struje. Przytrafiło się to Mirkowi. Winna oczywiście była Czesia, bo źle ugotowała. Ale awantura o za słoną zupę i przypalone kotlety nie trwała długo. Mirek musiał udać się w ustronne miejsce, a było ono na podwórzu. Pogoda też nie nastrajała optymistycznie. A biedny mężczyzna musiał sporo czasu poświecić na pobyt w, nazwijmy to cywilizowanie, toalecie. Od tej pory rozpoczęto poszukiwanie mieszkania z toaletą w środku. Oj nie była to łatwa sprawa. Stare poniemieckie kamienice albo miały ubikację na zewnątrz albo na tzw. półpiętrze, jedną do użytku na dwa, trzy mieszkania. Oczywiście były całe nowoczesne osiedla z wc w środku, ale dostać tam mieszkanie i to w drugiej połowie lat 50-tych....Jednak się udało. Mirek z Czesią zamieszkali w kamienicy z lat 30-tych, z przedpokojem, gazem i ubikacją. Ludzie mówili, iż to Hitler pobudował „takie ładne osiedle dla gestapowców”. Mirek miał wreszcie blisko na stadion „Górnika”, Czesia zaraz zagospodarowała ogródek znajdujący się przed domem. Od tej pory miała własne warzywa i kwiaty. W pobliżu znajdował się basen i park. Idealne miejsce na spacery ze znajomymi. Tutaj również zamieszkali kolejni kuzyni Czesi oraz biurowi koledzy Mirka. Źle chyba nie było...
Mimo iż w Wałbrzychu istniała komunikacja miejska, Czesia i Mirek rzadko z niej korzystali. Zamieszkanie w nowym miejscu spowodowało, iż oboje mieli do pracy „bardzo blisko” i nie korzystali najpierw z tramwajów, potem z autobusów. I tak sobie chodzi, jedno na Słowackiego, drugie – na Przemysłową. Na Kunickiego Czesia skręcała do parku, Mirek zaś szedł w stronę placu Tuwima. Kiedy żona miała „popołudniówki” i kończyła pracę o 21, mąż wychodził po nią. Zaliczał kolejny spacer. Pieszo chodzili również do matki Mirosława. Bez problemu pokonywali wzgórze na Żeromskiego.
Jaką rodzinę stworzyły osoby z dwóch różnych światów? Taką jak wszystkie. Mirek i Czesia nie wyróżniali się niczym szczególnym. Może właśnie dlatego, że pierwszy etap ich życia był odmienny, odnaleźli wspólny punkt – Wałbrzych. Swoim dzieciom po latach opowiadali, że przybyli do Wałbrzycha ludzie nie mieli wyjścia, musieli nauczyć się żyć razem, bez względu na wyznanie, poglądy...Status społeczny wszyscy mieli taki sam –
przesiedleńcy, repatrianci....I w ten sposób powstało społeczeństwo miasta z zielonym dębem.
Wydawałoby się, że życie młodych przebiegało wówczas bezproblemowo. Nie do końca. Czesia dwa razy poroniła, trzecie dziecko umarło po kilku godzinach....Dopiero w lutym 1959 na świecie pojawiłam się JA...........
pamięci Kazimierza Sosnkowskiego (1)
utwór nagrodzony III nagrodą w V Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „O złota gałązkę jabłoni” w Łososinie Dolnej w 2023 roku (w zestawie z utworami „Miłość w sadzie” i „Jabłonka”).
Opowiadanie zostało wyróżnione w Przeglądzie Twórczości Dzieci i Młodzieży (kategoria - dorośli) „Lipa 23” w Bielsku - Białej, ukazało się w wydawnictwie pokonkursowym ISBN 978-83-964598-1-7.
(Pierwsze miejsce w konkursie literackim "Co się może zdarzyć w nowej bibliotece po remoncie?" organizowanym przez Miejską Bibliotekę Publiczną w Szczawnie Zdroju).
Zosia weszła do biblioteki. Wyremontowany budynek, stojący obok legendarnego sanatorium „Dąbrówka” w Szczawnie Zdroju, przyciągał świeżością ścian i magią papierowych książek. Te grzecznie stały na półkach i wyciągały swe strony ku czytelnikowi. Zosia miała wrażenie jakby chciały ją chwycić i porwać w świat drukowanych liter. Lubiła siadać na podłodze pomiędzy półkami i marzyć o życiu ukrytym przed oczyma innych. Pani bibliotekarka znała rozmarzoną dziesięciolatkę i zawsze uśmiechała się na jej widok. Obie czuły to samo, świat książek to ich świat. Tym razem dziewczynka zatrzymała się przy półce z nazwiskami pisarzy na M.
(czyli historia zniknięcia starego zawodu)
(opowiadanie jest wersją autorską tekstu nagrodzonego w konkursie z okazji 100 lecia powstania klubu sportowego Lech Poznań, wydanego przez Wydawnictwo Miejskie Posnania ISBN 978-83-7768-320-0 w 2022 roku)
(czyli historia zniknięcia starego zawodu)
- I jak tu żyć? - zapytał Stary nie wiedząc, że owe pytanie stanie się symbolem epoki, która nadejdzie.
- Może na czas zimy wziąć urlop? - zaproponował Czarny.
- Jaki urlop, jaki urlop! - oburzył się Maniek zwany Białym – Przecież pralka mi się popsuła. Zarabiać muszę.
- Ja chcę się dziewczynie oświadczyć. Najpierw pierścionek, potem wesele jakieś trzeba zrobić... - wymamrotał Młody.
- Idę do kibla, zamówię jeszcze po piwie – rzekła wstając z krzesła Stary.