sowie

Basket and witches czyli sposób na uratowanie polskiej koszykówki

Ostatnio komentowane
Publikowane na tym serwisie komentarze są tylko i wyłącznie osobistymi opiniami użytkowników. Serwis nie ponosi jakiejkolwiek odpowiedzialności za ich treść. Użytkownik jest świadomy, iż w komentarzach nie może znaleźć się treść zabroniona przez prawo.
Data newsa: 2014-03-18 13:35

Ostatni komentarz: …. Bardziej zwróciłabym uwagę na brudne stopy kobiety, aniżeli na brudna sierść psa.
dodany: 2022.03.30 20:12:36
przez: Diane
czytaj więcej
Data newsa: 2020-10-20 09:42

Ostatni komentarz: super...szkoda, że nie napisałaś jaki kościół w Wałbrzychu. PIsz dalej na na koniec roku książka. ja swoją szykuję na i półeocze...
dodany: 2021.01.18 11:09:17
przez: obba
czytaj więcej
Data newsa: 2013-04-05 13:21

Ostatni komentarz: Świetne...gratuluję...czas na książkę.

dodany: 2021.01.15 08:45:03
przez: adam
czytaj więcej
Data newsa: 2020-10-20 09:40

Ostatni komentarz: Mój tata też należał do ZBOWiD-u. Pełnił tam jakaś funkcję. Wspominal, że do ZBOWiD-u dla korzyści materialnych zapisują się osoby, których w tamtych czasach nie było na świecie. 😊
dodany: 2020.11.14 09:25:09
przez: Bozena
czytaj więcej
Data newsa: 2011-05-15 20:15

Ostatni komentarz: Boże, który mieszkasz w Wałbrzychu.............

Wspaniałe!!!
dodany: 2019.03.20 19:01:12
przez: Darek
czytaj więcej
Data newsa: 2016-09-13 16:01

Ostatni komentarz: Super! Bardzo miło się czyta
dodany: 2017.01.06 22:01:25
przez: Jan
czytaj więcej
Data newsa: 2013-04-05 13:18

Ostatni komentarz: Historia jedna z wielu ale prawdziwa.
Panowie w pewnym wieku szukają
gosposi i pielęgniarki.
dodany: 2015.10.02 15:09:05
przez: stokrotka
czytaj więcej
Rozdział I - Jak zdobyć tytuł Mistrza Kraju?
2009-11-27 08:14

W gabinecie dyrektora Klubu Sportowego „Wicher Hali” unosiły się kłęby dymu. Trzeba było szeroko otworzyć oczy, aby dojrzeć czterech mężczyzn, w dojrzałym wieku, siedzących przy okrągłym stole.
Dym wydobywał się z nozdrzy wysokiego, przystojnego, szpakowatego blondyna. Trzymał w ustach fajkę i dymił niczym parowóz z epoki początków kolei żelaznej. Był niewątpliwie centralną postacią, gdyż siedział rozpostarty w fotelu z założonymi jedna na drugą nogami. Ta, która była akurat w górze, prawie dotykała stołu,
Po prawicy blondynowatego szpaka siedział równie wysoki, ale bardziej okrągły starszy pan o włosach koloru siwogołębiego. Cały czas potakiwał głową tak, że nie wiadomo było czy to wyraz aprobaty, czy nerwowy tik.


Po lewicy człowieka z fajką z kłębów dymu wyłaniała się mała, gruba postać z mocno przerzedzonym owłosieniem na głowie. Postać owa siedziała prosto, z rękoma na kolanach i patrzyła w bliżej nieokreślonym kierunku.
Naprzeciwko centralnego mężczyzny stał na baczność łysy człowiek o nieokreślonej urodzie. Nerwowo przygryzał wargi i zacierał ręce, ze skroni kapały mu krople potu.
Wspólną cechą wszystkich panów było ubranie. Nosili granatowo - żółte garnitury, Garnitur pierwszego był nieskazitelnie czysty i prawie nowy, drugiego nie odbiegał od ogólnie przyjętych norm, natomiast ubiór trzeciego dawno już stracił swoje oryginalne barwy. Był stary i zniszczony, Stojący na baczność mężczyzna też upodobał sobie granatowo-żółte barwy. Nosił takie właśnie dresy. Z tyłu na granatowym tle bluzy widniał olbrzymi napis, żółty rzecz jasna, „Wicher Hali”.
Granatowo i żółto było w całym pomieszczeniu. Ściany i sufit pomalowano na cytrynowo, stół, dywan i fotele przytłaczały oczy ciężkim granatem. Na stole stały przezroczyste butelki z granatowymi nalepkami „Wicher Hali”, w środku których znajdował się żółty napój.
Czwórka panów prowadziła ożywioną dyskusja. Polegała ona na tłumaczeniu się przed panem z dymiącą fajką, dlaczego drużyna koszykówki przegrywa mecz za meczem.
- Żądam, aby zdobyli mistrzostwo kraju! -wrzeszczał fajarz wyjmując co chwila fajkę z ust. Pozostała trójka pochyliła głowy.
- Inaczej wstrzymam dotacje, nie będę was sponsorować i rozgonię to towarzystwo!
- Panie sponsorze, nie może pan tego zrobić. - cicho zaprotestował człowiek w zniszczonym garniturze. - Jako księgowy informuje, że już teraz na koncie klubu nie ma złamanego grosza.
Sponsor dmuchnął dymem w stronę stojącego na baczność wystraszonego trenera. Ów otworzył szeroko usta, chcąc coś powiedzieć, ale uprzedził go zaokrąglony gołąb:
- No i co trenerze, gdzie wyniki? Pan sponsor płaci, ja krzyczę, a pan nie pracuje. Wyrzucę z roboty na kuroniówkę!
W oczach trenera pojawiły się łzy:
- Łaski dyrektorze. Trenujemy sześć dni w tygodniu po dwa razy dziennie. Chłopcy robią, co mogą. To przeciwnicy są za silni. Ale do play offu awansowaliśmy...
- Bo sędziów przekupiłem! – wrzasnął sponsor – Kolacyjki, panienki, pieniążki....Nie pamiętasz pan tego? Do tego taka jedna do dziś siedzi mi na karku, bo sędzia zażyczył sobie coś ekstra, czego nie było w umowie i za co nie byłem w stanie jej zapłacić. Teraz ja muszę spłacać ją w naturze.
Wszyscy dziwnie spojrzeli na sponsora.
- Nie tak jak myślicie durnie! Napój zdrowotny muszę podrzucać jej i jej koleżankom na szosę, gdzie pracują, żeby dziewczynom w gardłach nie pozasychało!
Dalej patrzyli dziwnie na sponsora.
- Ale ja mam w tym własny interes. Dziewczyny na szosie do miasta robią nam żywą reklamę. Klientów częstują moim napojem. No dobra, co z tą drużyną? Jakie macie propozycje?
Trener pochylił się nad stołem i szepnął:
- Wzmocnienie by się przydało. Może kupić kogoś?
Dyrektor z księgowym spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
- A kogo trzeba przekupić? - zapytał pierwszy.
- Wie pan coś na ten temat? - dopytywał się drugi. Trener prawie płacząc rzekł głośniej:
- Nie przekupić, ale kupić. Najlepiej z NBA. Kto jest do wzięcia?
Sponsor puszczając kolejne kłęby dymu nie poparł pomysłu:
- Panie trener, ja jestem tylko właścicielem wytwórni zdrowotnego napoju „Wicher Hali”, a nie magnatem prasowym i nie mam pieniędzy na kupno Murzynów. Graj pan tym, co pan masz.
Księgowy jednak uparcie drążył temat kupna:
- A może stać nas przynajmniej na tego, no, Jordana.
- Panie sponsorze na tego nas stać? - dopytywał się dyrektor.
- Nie „Jordana” tylko „Dżordana” - poprawił wymowę nazwiska sponsor -Też Murzyn, też nie stać. Na Shaga O‘Neila też nie stać. Nawet na dziadka Jabbara nas nie stać.
Trener ponownie przyjął postawa zasadniczą:
- No to jedynie cud nas może uratować - stwierdził z rezygnacją.
W tym momencie do gabinetu weszła pulchna i brzydka niewiasta, w równie co panowie dojrzałym wieku, z butelką w ręce. Na szyi miała dwa błyszczące medaliki. Jeden w postaci zęba-siekacza, drugi - trupiej czaszki. Chociaż miały złoty kolor, były zbyt błyszczące, żeby można je było uznać za złote. Puszysta niewiasta z krzywymi zębami powoli zaczęła podlewać trzy nędzne paprotki stojące na okiennym parapecie.
Trener wyciągnął z kieszeni spodni papierosy. Sponsor spojrzał na niego ostro:
- Nie pal pan. W moim towarzystwie się nie pali. Jaki pan dajesz przykład sportowcom? - po czym nachylił się do dyrektora - Sekretarkę trzeba w końcu zmienić. Ta jest okropna. Nie reprezentuje właściwie naszych barw.
- Ależ panie sponsorze, ubrana jest na granatowo-żółto.
- Co mi pan tu gadasz? Klubowi potrzebna jest młoda i efektowna babka, a nie takie coś. Zmień ją pan, bo wstrzymam dotacje.
Trener schowawszy papierosy kontynuował poprzednią myśl:
- Tak więc tylko cudem możemy zdobyć zaplanowane przed trzema laty mistrzostwo kraju. Innego wyjścia nie widzę. Na przekupienie sędziów nas nie stać, bo panienki są za drogie, nie stać nas na zakup klasowego zawodnika, nie potrafimy osłabić przeciwnika. Pozostaje nam tylko się modlić o cud.
- Ja też się z tym zgadzam. Musimy wybrać odpowiednią parafię i zamówić parę mszy – przytaknął dyrektor.
- Ja proponuję tę daleko od szosy. Tam jakiś cud się niedawno zdarzył – rzekł księgowy - Panienka się nawróciła.
Trener wzruszył ramionami:
- Też mi cud. Słyszałem o tym. Za stara była już do pracy i na emeryturę odeszła. Ja mówię o prawdziwym cudzie, takim jak na przykład nad Wisłą w 1920 roku. Takiego cudu nam trzeba – pokonać wrogów w postaci paru drużyn w ekstraklasie.
Pozostała trójka puknęła się w czoło. Jedynie sekretarka podniosła głowę znad kwiatków:
- Cud? Żaden problem. Mogę w tym pomóc.
Cała czwórka gruchnęła śmiechem.
- Proszę się nie śmiać. Jestem super - medium i potrafię nawiązać kontakt z siłami nadprzyrodzonymi. Tyle tylko, że nie z tymi z góry. Moi znajomi są na dole, ale cuda też potrafią czynić.
Śmiech mężczyzn w wieku dojrzałym stawał się coraz głośniejszy.
- Zatem niech pani wezwie, zaraz, kogo by tu... Może Piłsudskiego. Modny jest w dzisiejszych czasach - zażartował dyrektor.
Sprzeciwił mu się księgowy:
- Mój dziadek twierdził, że on był od koni, a nie od koszykówki.
- Może tak jakiegoś króla - sugerowali ironicznie trener.
Ostateczny głos jak zwykle należał do sponsora. Machając fajką i śmiejąc się od ucha do ucha zadecydował:
- Niech przybędzie Twardowski.
Sekretarka, niezrażona zachowaniem panów, zasłoniła okno, zamknęła oczy i wyszeptała basem:
- Bale, male, super sale. Fiku miku, diable ryku. Deusz. Deusz. Kosmateusz i podpórki lit. Mistrzu czarnych otchłani, władco piekieł przybądź na mą prośbę.
Jej podrobione na złoto medaliki rozbłysły nieziemskim światłem. Rozległy się grzmoty niczym wybuchy bomb nuklearnych. Przez gabinet przeszła seria błyskawic.
Czwórkę mężczyzn ogarnęło przerażenie. Sponsorowi fajka wypadła z ust i dostała się w wir tornada ogarniającego pokój. Kręciła się wokół żyrandola. Księgowy szybko wtoczył się pod stół. Dyrektor klęknął i złożył ręce w pokornej modlitwie. Trener początkowo machał rękoma, jakby odpędzał pszczeli rój, aż wreszcie padł brzuchem na podłogę i schował głowę pod fotel.
I w tym momencie na środku gabinetu pojawił się Mistrz Twardowski ubrany w bogato zdobioną sukmanę przepasaną kontuszem, wysokie buty i kapelusz z pawimi piórami.
Wicher, wybuchy i błyskawice ucichły. Trener nieśmiało wysunął głowę spod fotela. Księgowy wyjrzał spod stołu. Dyrektor klęcząc otworzył szeroko usta. Sponsor chwycił fajkę i nerwowo włożył do ust.
- Gdzie i w jakim celu zostałem przywołany? - zapytał Twardowski spokojnym i opanowanym głosem.
Wszyscy milczeli patrząc z przerażeniem na stojącą postać. Jedynie sekretarka zachowała przytomność umysłu. Szybko odsłoniła okno:
- Witaj Mistrzu! Jesteś w koszykarskim klubie sportowym „Wicher Hali”. Wezwałam cię na prośbę tych panów.
Twardowski obejrzał ich dokładnie:
- Dziwnie się zachowują.
- Ach, padli na twarz przed twoją potęgą Mistrzu. Spocznij tutaj - wskazała fotel.
Mistrz usiadł, powąchał butelkę z napojem zdrowotnym. Pokręcił z uznaniem głową. Nalał do pustej szklanki. Spróbował:
- Dobre.
Tymczasem panowie powoli oswajali się z niespodziewanym gościem. Sponsor coraz odważniej spoglądał na niego, dyrektor wstał i ostrożnie usiadł w fotelu, trener wysunął głowę spod fotela, zaś księgowy wyszedł na czworaka spod stołu.
- Pan jest naprawdę Twardowskim? - zapytał nieśmiało dyrektor.
- Jam jest.
- I pan nam pomożesz? - ostrożnie spytał sponsor.
Twardowski rozparł się w fotelu:
- Pomogą - odpowiedział zdecydowanie. Ale jeszcze bardziej zdecydowanie dodał. - Zależy za ile. Jak brzmi wasza prośba?
Dyrektor zaczął wyjaśniać:
- Mamy drużynę koszykówki. Ciągle przegrywa, a my chcemy żeby wygrywała i zdobyła mistrzostwo kraju.
Mistrz wstał i rozpoczął spacer po gabinecie popijając napój zdrowotny:
- Kiedyś przywołałem ducha Barbary Radziwiłłówny. Król się cieszył. Gdy Gagarin wyleciał w kosmos, wszyscy moi ludzie pomagali mu wrócić na Ziemię. Tak, tak, wrócił na naszych niewidzialnych miotłach, bo pojazd mu się zepsuł. A co się działo, gdy Amerykanie lądowali na Księżycu....Ho, ho! Musieliśmy tak sterować ich statkiem kosmicznym, żeby nie wylądowali na terenie naszego osiedla. A ile musieliśmy ich naprosić, ile whisky z nimi wypić... Żeby nas nie wydali. Do dziś mam kaca......Ale sport...Koszykówka...Co to takiego?
Trener szybko podniósł się z podłogi:
- To taka gra. Jest boisko, taki plac. Na jego końcach stoją słupy. Na tych słupach są deski, na tych deskach wiszą dziurawe kosze. Pięciu facetów chce wrzucić piłkę do kosza, innych pięciu im w tym przeszkadza. Komu uda się częściej trafić, ten wygrywa.
Twardowski zrozumiał:
- Jasne. Diabły w piekle bawią się podobnie. Wrzucają węgiel do ognia piekielnego. Kto wrzuci więcej, ten ma dzień urlopu. U nas nazywa się to picipolo.
- Więc jak będzie? Załatwi pan nam to mistrzostwo? - Dyrektor spojrzał błagalnym wzrokiem.
Mistrz wahał się:
- Nie wiem, to trudne zadanie.
Sekretarka podeszła do niego, położyła mu dłonie na piersiach;
- Mistrzu, ty wszystko potrafisz. Jesteś wielki.
Ujął jej prawą dłoń i szarmancko pocałował wzbudzając tym poruszenie i oburzenie wśród wystraszonej czwórki. Nikt dotąd nie całował po rękach brzydkiej sekretarki. Na szczęście Mistrz nie zauważył reakcji panów.
- Dziękuję ci ziemska, piękna istoto za uznanie - rzekł trzymając mocno pulchną dłoń - Mam jednak warunki. Biznes is biznes.
Panowie spojrzeli na Twardowskiego czekają na jego słowa. Nawet księgowy stanął na dwóch nogach.
- Muszę otrzymać najlepszą ziemską mikrofalówkę albo lepiej dwie, w przypadku awarii którejś. Pizza pieczona na ogniu u Belzebuba jest fatalna. On stosuje stare metody. Smaży i piecze na tłuszczu zwierzęcym, to znaczy ludzkim. A rozumiecie, cholesterol, miażdżyca...W moim wieku trzeba dbać o zdrowie. Potrzebny jest nam również magnetowid z prawdziwego zdarzenia albo lepiej dwa, w przypadku awarii. W diabelskiej szkole dzieci muszą oglądać ziemskie horrory.
- Horrory? - z niedowierzaniem zapytał trener.
- Tak - kontynuował Twardowski - Muszą się czegoś od ludzi nauczyć, żeby potem ich straszyć. No i jeszcze przydałyby się jakieś te... No... Te wasze, jak im tam... Komórki.
- Szare komórki? – dopytywał się trener.
- A skąd mu pan weźmiesz szare komórki, skoro sam ich nie masz? – zadrwił sponsor.
- A może pan sponsor ma na zbyciu kilka? Da się i będzie mistrzostwo.
- Zamknij się pan. Tu chodzi pewnie o te telefony, tak?
Twardowski przytaknął.
Sponsor zatarł ręce:
- Dobrze, daję te mikrofalówki, komórki, a zamiast magnetowidów proponuję zestaw kina domowego z DVD
- A co to te di di? – zapytał Twardowski.
- To takie nowocześniejsze video.
- Ach, tak...Dawno mnie na Ziemi nie było.
- Dostaniesz pan też swe filmy.
- Najlepsze horrory - przypomniał Twardowski.
- Najlepsze.
- W porządku, umowa stoi. Za dwa dni przyślę tutaj swojego człowieka.
Twardowski zniknął. Temu faktowi nie towarzyszyły żadne inne wydarzenia. Przez pokój nie przelatywały tym razem żadne błyskawice. Zarząd milczał. Sekretarka uśmiechała się.
- I jak panowie? Zadowoleni? – zapytała nieśmiało.
Panowie spojrzeli jeden na drugiego.
- Panie sponsorze....- zaczął dyrektor – Co pan o tym myśli?
Sponsor wziął do ręki butelkę napoju:
- A mówiłem, że limitowana seria będzie dostępna dopiero po zdobyciu mistrzostwa. Kto wyniósł mi ją z magazynu!?
- Jaka seria? – dopytywał się księgowy.
- Kazałem przygotować specjalną serię napoju „Wicher Hali” o wzmocnionym działaniu, na bimbrze produkowanym na wsi przez mego ojca. Miała czekać, tymczasem jak widać ktoś nie dopilnował i już trafiła do obiegu. Nic się nie stało. Przekonaliśmy się, że ma rzeczywiście silne działanie. Już po kilku szklankach człowiek widzi cuda.
- Panie sponsorze, Twardowski był naprawdę...- sekretarka próbowała uwiarygodnić wizytę Mistrza.
- Paszła won stąd – ryknął dyrektor – Panowie, no to jeszcze po szklanie.
 


Wróć
dodaj komentarz | Komentarze: