Ponad sto lat temu ludzie zajmujący się dzisiejszą socjologią i psychologią doszli do ciekawych wniosków. Uznali, że człowiek jest w stanie rozpoznać ok. 3000 twarzy innych ludzi i z taką grupą ludzi współdziałać tworząc w miarę jednolitą społeczność. Jako że bogaci mieszkali w pałacach lub wielkich kamienicach, sprawa dotyczyła zabudowań dla robotników. Rozpoczęto budowę osiedli, w których usytuowanie budynków tworzyło duże podwórko. Każe podwórko było miejscem centralnym. Tu znajdowały się „komórki” na węgiel, czasami hodowano zwierzęta, tu bawiły się dzieci i spotykali sąsiedzi. Każdy każdego znał.
Najsłynniejszym tego typu miejscem jest osiedle górnicze na Górnym Śląsku – Nikiszowiec, powstałe na początku XX wieku.
Bardzo podobna jest zabudowa dzielnicy Nowe Miasto w Wałbrzychu. Miejsce mego dzieciństwa otaczają zabudowania czterech ulic: Ogińskiego, Namysłowskiego, Sygietyńskiego i Kazury. I jest tak, jak kiedyś ustalili mądrzy ludzie – wszyscy się znają. Nie zawsze osobiście, ale na pewno z widzenia, bo mijają się codziennie idąc do pracy, robiąc zakupy w tym samym sklepie, wyrzucając śmieci do tego samego śmietnika.
Pamiętnego dla mnie dnia – 3 lutego 1971 roku, kiedy zakochałam się w koszykówce – doznałam jeszcze jednego szoku. Otóż w drużynie sławnego w Polsce pierwszoligowego Górnika Wałbrzych zobaczyłam …. swego sąsiada.
Mieszkał wraz z rodzeństwem i mamą w jednym z „ramion” mego podwórza. Często przechodził obok mojej kamienicy. Kłaniał się moim rodzicom. Mówili wtedy: „To taki dobrze ułożony chłopak”. Na ramieniu miał najczęściej sportową torbę. Prawdopodobnie szedł na trening... właśnie na „Teatralną”... bo ja też chodziłam tam pieszo...
Kiedy więc ujrzałam POLDKA PODSTAWCZYŃSKIEGO w barwach wielkiego i sławnego Górnika, zaniemówiłam. Rety, tak blisko mam prawdziwego sportowca! Pierwszoligowca! Przecież znam go od zawsze! Mieszkamy na tym samym podwórzu!
Poldek było oczywiście „stary”, różnica trzynastu lat, kiedy ma się dopiero dwanaście, to pokoleniowa przepaść. Zawsze jednak był dla mnie taki sam.... wysoki blondyn o dyskretnym uśmiechu. Bez wątpienia - prawdziwy wałbrzyski koszykarz.
Trenował u słynnego Stanisława Rytki. W książce poświęconej wałbrzyskiej koszykówce „60 lat minęło” jego nazwisko pojawia się w opisie sezonu 1963/64. Junior Poldek wraz z kolegami zdobywa mistrzostwo Dolnego Śląska, a walkę o awans do ścisłego finału mistrzostw Polski młodzi koszykarze przegrywają jednym punktem z Lechem Poznań.
W kolejnych sezonach koszykarz stał się kluczową postacią w zespole. Zdobywał dużo punktów i był członkiem drużyny, która wkrótce awansowała do najwyższej ligi.
Stało się to w sezonie 1969/1970. Apolinary Podstawczyński miał w tym wielki udział. W każdym meczu zdobywał punkty. Czy wcześniej tak samo rzucał, jak wtedy kiedy go poznałam?
Nie wychodził wówczas w pierwszej piątce. Był owym „szóstym”, może nawet siódmym zawodnikiem. Ale jak już się pojawiał na boisku, to jego udział w meczu był szczególnie widoczny.
Poldek miał tylko 185 cm wzrostu, nie toczył walki pod koszami. Był mistrzem w rzutach z dystansu. Ustawiał się za „trumną” (dziś obszar zwany „pomalowanym”) i pewnie rzucał do kosza. Kibice każdy rzut nagradzali wielkimi oklaskami, takimi samymi jak dziś nagradza się „wsady” do kosza. Rzuty z dystansu to była wówczas rzadkość. Niestety, nikt wtedy nie liczył ich inaczej. Każdy rzut to dwa punkty. Zatem, jeśli przeglądamy dziś statystyki z dawnych lat, przy nazwisku „Podstawczyński” dodajmy jeszcze jedną trzecią zdobytych punktów. On rzucał „za trzy”.
Sezon 1975/1976 był ostatnim w jego karierze.
Zawsze w barwach Górnika.
Zawsze w Wałbrzychu.
Ostatni raz widziałam Poldka w 2006 roku podczas Meczu Wspomnień. Skromnie usiadł na widowni hali OSiR-u, obok mnie. Uśmiechnął się. Chyba mnie poznał. Był już wtedy po, lub w trakcie walki z ciężką chorobą. Podszedł do niego jeden z organizatorów meczu: „Panie Poldku, proszę do szatni, do swojej drużyny.” - „Ale ja nie gram” - rzekł cicho i bardzo nieśmiało. „Nie szkodzi. Proszę za mną”.
Wstał i dołączył do swoich kolegów. Kim był organizator, nie pamiętam....
O mały włos, a Poldek nie stałby się członkiem mojej rodziny. Bo było to tak: kilka razy przyjechała do nas daleka kuzynka Basia w wieku odpowiednim dla młodego koszykarza. Ten, jak to na wspólnym podwórku bywało, zauważył ją i pewnego dnia powiedział memu tacie, że Basia mu się bardzo podoba. Jako że moim rodzicom Poldek zawsze bardzo się podobał, rozpoczęli zachęcanie Basi, by przyjrzała się chłopakowi z sąsiedztwa. Niestety, dziewczyna zakochana chyba była, bo nie wykazała zainteresowania...
Tymczasem po zakończeniu kariery koszykarskiej życie Poldka nie głaskało - ciężka choroba, śmierć brata, syna, żony i matki… to dużo jak na jednego człowieka, zbyt dużo....
Teraz odszedł również on.... na biało-niebieskie boisko wśród chmur.... dołączył do zmarłego niedawno kolegi z boiska – Staszka Ignaczaka....
Na pewno zagra tam jeszcze nieraz i na pewno jego rzuty z dystansu niebiańscy sędziowie policzą tym razem za trzy punkty....
Stanisław Ignaczak (pierwszy z lewej) i Poldek Podstawczyński już razem grają na biało-niebieskim boisku wśród chmur...
pamięci Kazimierza Sosnkowskiego (1)
utwór nagrodzony III nagrodą w V Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „O złota gałązkę jabłoni” w Łososinie Dolnej w 2023 roku (w zestawie z utworami „Miłość w sadzie” i „Jabłonka”).
Opowiadanie zostało wyróżnione w Przeglądzie Twórczości Dzieci i Młodzieży (kategoria - dorośli) „Lipa 23” w Bielsku - Białej, ukazało się w wydawnictwie pokonkursowym ISBN 978-83-964598-1-7.
(Pierwsze miejsce w konkursie literackim "Co się może zdarzyć w nowej bibliotece po remoncie?" organizowanym przez Miejską Bibliotekę Publiczną w Szczawnie Zdroju).
Zosia weszła do biblioteki. Wyremontowany budynek, stojący obok legendarnego sanatorium „Dąbrówka” w Szczawnie Zdroju, przyciągał świeżością ścian i magią papierowych książek. Te grzecznie stały na półkach i wyciągały swe strony ku czytelnikowi. Zosia miała wrażenie jakby chciały ją chwycić i porwać w świat drukowanych liter. Lubiła siadać na podłodze pomiędzy półkami i marzyć o życiu ukrytym przed oczyma innych. Pani bibliotekarka znała rozmarzoną dziesięciolatkę i zawsze uśmiechała się na jej widok. Obie czuły to samo, świat książek to ich świat. Tym razem dziewczynka zatrzymała się przy półce z nazwiskami pisarzy na M.
(czyli historia zniknięcia starego zawodu)
(opowiadanie jest wersją autorską tekstu nagrodzonego w konkursie z okazji 100 lecia powstania klubu sportowego Lech Poznań, wydanego przez Wydawnictwo Miejskie Posnania ISBN 978-83-7768-320-0 w 2022 roku)
(czyli historia zniknięcia starego zawodu)
- I jak tu żyć? - zapytał Stary nie wiedząc, że owe pytanie stanie się symbolem epoki, która nadejdzie.
- Może na czas zimy wziąć urlop? - zaproponował Czarny.
- Jaki urlop, jaki urlop! - oburzył się Maniek zwany Białym – Przecież pralka mi się popsuła. Zarabiać muszę.
- Ja chcę się dziewczynie oświadczyć. Najpierw pierścionek, potem wesele jakieś trzeba zrobić... - wymamrotał Młody.
- Idę do kibla, zamówię jeszcze po piwie – rzekła wstając z krzesła Stary.