Z koszykarzami naszego Górnika nie miałam wielu kontaktów osobistych. I dobrze. Ci z dawnych lat pozostali w mej pamięci jako sportowi idole, młodsi zaś są dla mnie symbolami klubu i miasta. Podziwiałam wszystkich, ale jest w moim życiorysie kilka postaci szczególnych, niekoniecznie ze względu na postawę z boiska. O Januszu Krzesiaku już pisałam, o Mieczysławie Zenflerze wspominam przy każdej okazji....Wśród moich chłopaków z lat 70-tych ważną postacią jest Witek Domaradzki. Wśród rywali wzbudzał strach. Często słyszałam jak mówiono z przerażeniem „Uwaga! Domaradzki wchodzi!”. Nas to śmieszyło, bo Witek wcale groźny dla otoczenia nie był. Ze Staszkiem Ignaczakiem i Grześkiem Karolewskim byliśmy razem na wczasach w Dziwnowie. To znaczy oni byli sami i podrywali brunetkę, ja - z tatą i bratem, i nikt mnie nie podrywał, bo miałam 12 lat. W sumie nie wiedziałam wiele o życiu prywatnym naszych sportowców, z wyjątkami. Pierwszy był ....moim sąsiadem z podwórka. Kiedy słynnego 3 lutego 1971 roku ujrzałam go na boisku w barwach pierwszoligowego Górnika, zatkało mnie. Przecież mieszka parę klatek ode mnie, znam go od „zawsze”, czemu nikt mi nie powiedział, że to koszykarz? I do tego wyjątkowy. Nie wychodził w pierwszej piątce, ale jak już pojawił się na boisku to doskonale robił swoje, czyli rzucał. Kiedyś taki rzut nazywano „rzutem z dystansu”, dziś jest to z reguły „rzut za trzy”. W czasach, kiedy często grano strefą, takie rzuty były niezwykle cenne. W Górniku ich niekwestionowanym królem był Poldek Podstawczyński, chłopak z Nowego Miasta. Jeśli przeglądacie statystyki meczów z tamtych lat, do ilości zdobytych przez niego punktów dodajcie jeszcze jedną trzecią, żeby było sprawiedliwie, bo kiedyś rzutów za trzy nie było.
Kolejny chłopak z Nowego Miasta - symbol Górnika jest mi już znacznie bliższy. Też znam go „od zawsze”, ale początkowo był to kuzyn koleżanki z podwórka. Mieszkał z braćmi i rodzicami trochę dalej, ale wszyscy często odwiedzali swą rodzinę na Ogińskiego. Był starszy od kuzynki i ode mnie, co w latach „nastoletnich” bywa czasami przepaścią, ale nie do tego stopnia, by nie mówić do niego po imieniu. Za to jego starszy brat zapisał się głośno w mej pamięci. Posiadał motocykl (głośny oczywiście) i woził nas – dzieci trasą: Ogińskiego, Sygietyńskiego, Karłowicza, Namysłowskiego.... Daleko? Nie, mieszkaliśmy po prostu w „kwadracie” tych ulic. O tym, że młodszy brat trenuje w „Górniku” dowiedziałam się od taty. Słyszał o nim bardzo pochlebne opinie. Kariera Zenka Kozłowskiego rozbłysła po moim wyjeździe z Wałbrzycha. Po raz pierwszy w składzie Górnika pojawił się w sezonie 1974/1975, po raz ostatni - 1989/90. Był przez wiele, wiele lat podstawowym zawodnikiem naszej drużyny. Zawsze mnie poznawał. Do dziś mieszka na Nowym Mieście. Cóż, Nowe Miasto miało szczęście do koszykarzy. Tu mieszkał również Janusz Krzesiak, a na Ogińskiego wychował się Maciej Buczkowski z drużyny mistrza kraju z 1988 r. Kiedy opuściłam Wałbrzych, wszyscy z napisem „Górnik” na koszulkach byli dla mnie symbolami miasta. Niestety, nie wszystkich znałam nawet z widzenia. O jakości zdjęć prasowych już pisałam...w telewizji Górnika też nie było, a podczas jednego czy dwóch meczów w sezonie, kiedy widziałam swoich trudno było zanotować wszystkich w swej pamięci. O kontaktach osobistych nie wspomnę, bo ich po prostu nie było.... Ale kiedyś mnie olśniło...
To było na w 1981 r. Tradycyjnie zimą, w czasie ferii przyjechałam do Wałbrzycha. Na boisku Kozłowski, Młynarski, Krzykała, Reschke, Żywarski... Fajni ludzie. Szczególnie jeden z nich. Przez dwa mecze nie mogłam oderwać od niego wzroku. Gra na boisku, sposób zachowania podczas przerw, gestykulacja, wzrok.....słowem całokształt, który coś, kogoś mi przypominał....Nie, to niemożliwe, pomyślałam podczas kolejnego meczu, kiedy odkryłam przyczynę przedziwnego zainteresowania koszykarzem. Nie, niemożliwe, przecież on nie jest rodowitym wałbrzyszaninem. A jednak.... Obecny na boisku Tadeusz Reschke przypomniał mi mojego Górnika z lat 70-tych. Miałam wrażenie, że właśnie w nim skupiły się wszystkie najlepsze cechy tamtej drużyny. Do domu wróciłam będąc pod wrażeniem jego postawy i swoich niezwykłych uczuć – mój Górnik wrócił. Tadek bez problemu wpisałby się w moją drużynę z pierwszej połowy lat 70-tych. Od tamtego momentu baczniej zwracałam uwagę na wiadomości dochodzące z Wałbrzycha. W kolejnych latach Tadek stał się niekwestionowanym liderem zespołu. Wspólnie z Zenkiem Kozłowskim tworzyli duet, którego zazdrościły inne ekipy. Zasmuciło mnie, że Tadek w pewnym momencie Wałbrzych opuścił. Ale jak była radocha, kiedy wrócił i poprowadził Górnika do drugiego mistrzostwa! To on właśnie zakończył mecz odbijając piłkę przez 10 sekund tuż obok mnie. Wspominając rok 1988 zawsze widzę najpierw pełną skupienia twarz, a potem na niej wybuch radości. Podsumowując sezon w „Przeglądzie Sportowym” Łukasz Jedlewski napisał: „Tadeusz Reschke – dobry duch drużyny mistrza Polski. Należałoby życzyć wszystkim młodym zawodnikom takiego podejścia do sportu”.
W 2006 roku podczas meczu wspomnień Tadek Reschke ponownie został kapitanem Górnika. To świadczy o tym, jak wiele znaczy dla swoich kolegów. Po latach też.
Dzisiaj skany: pocztówki od Tadka Reschke do mnie i zdjęcia z Trybuny Wałbrzyskiej z 20.11.1987 r.
pamięci Kazimierza Sosnkowskiego (1)
utwór nagrodzony III nagrodą w V Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „O złota gałązkę jabłoni” w Łososinie Dolnej w 2023 roku (w zestawie z utworami „Miłość w sadzie” i „Jabłonka”).
Opowiadanie zostało wyróżnione w Przeglądzie Twórczości Dzieci i Młodzieży (kategoria - dorośli) „Lipa 23” w Bielsku - Białej, ukazało się w wydawnictwie pokonkursowym ISBN 978-83-964598-1-7.
(Pierwsze miejsce w konkursie literackim "Co się może zdarzyć w nowej bibliotece po remoncie?" organizowanym przez Miejską Bibliotekę Publiczną w Szczawnie Zdroju).
Zosia weszła do biblioteki. Wyremontowany budynek, stojący obok legendarnego sanatorium „Dąbrówka” w Szczawnie Zdroju, przyciągał świeżością ścian i magią papierowych książek. Te grzecznie stały na półkach i wyciągały swe strony ku czytelnikowi. Zosia miała wrażenie jakby chciały ją chwycić i porwać w świat drukowanych liter. Lubiła siadać na podłodze pomiędzy półkami i marzyć o życiu ukrytym przed oczyma innych. Pani bibliotekarka znała rozmarzoną dziesięciolatkę i zawsze uśmiechała się na jej widok. Obie czuły to samo, świat książek to ich świat. Tym razem dziewczynka zatrzymała się przy półce z nazwiskami pisarzy na M.
(czyli historia zniknięcia starego zawodu)
(opowiadanie jest wersją autorską tekstu nagrodzonego w konkursie z okazji 100 lecia powstania klubu sportowego Lech Poznań, wydanego przez Wydawnictwo Miejskie Posnania ISBN 978-83-7768-320-0 w 2022 roku)
(czyli historia zniknięcia starego zawodu)
- I jak tu żyć? - zapytał Stary nie wiedząc, że owe pytanie stanie się symbolem epoki, która nadejdzie.
- Może na czas zimy wziąć urlop? - zaproponował Czarny.
- Jaki urlop, jaki urlop! - oburzył się Maniek zwany Białym – Przecież pralka mi się popsuła. Zarabiać muszę.
- Ja chcę się dziewczynie oświadczyć. Najpierw pierścionek, potem wesele jakieś trzeba zrobić... - wymamrotał Młody.
- Idę do kibla, zamówię jeszcze po piwie – rzekła wstając z krzesła Stary.