Dziś poplotkujemy. Dziś bez nazwisk i dat. Wszystko działo się w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych w hali przy Placu Teatralnym w Wałbrzychu. I na tym koniec danych.
Jak zapewne pamiętacie, moja rodzina prowadziła w hali szatnię dla kibiców. Było to niesamowite miejsce. Wyglądało inaczej niż obecnie. Przypominało typową szatnię teatralną, w której znajdowało się ponad 300 wieszaków z numerkami. Za pozostawienie płaszcza lub kurtki kibic płacił 50 gr. Pierwszą czynnością, jaką wykonywaliśmy po przyjściu na halę, było sprawdzenie zgodności numerku wiszącego z numerkiem zapisanym na wieszaku. Ważna sprawa. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek wydany numerek nie zgadzał się z płaszczem...W szatni rozmawiano o wielu zakulisowych sprawach, bo to tu przebywali działacze, przechodzili tędy zawodnicy i przychodzili kibice. Początkowo rodzice i ich znajomi nie zwracali na mnie uwagi, ale później niestety często kazali wychodzić na widownię, bo zaczynałam odkrywać niektóre tajemnice... Ale nie one wówczas stanowiły centrum moich zainteresowań. Oprócz naszych wspaniałych koszykarzy przyglądałam się ich... kobietom.
Narzeczone, żony i dziewczyny wchodziły do szatni razem z życiowymi partnerami. Niektóre zdejmowały płaszcz i oddawały panom (okrycia te zawisły w szatni zawodników), inne pozostawiały je w „naszej” szatni. Natomiast wszystkie koszykarskie kobiety siadały na widowni w jednym miejscu - po stronie wejścia do szatni zawodników, kilka rzędów w górę od ławki z reguły zajmowanej przez drużynę gości. Tam też siadywała pani Hania Rytko. Ze swego stałego miejsca często zerkałam na nie i zazdrościłam...
Dla stałych klientów w naszej szatni był wydzielony wieszak. Wieszaliśmy na nim płaszcze i kurtki bez konieczności wydawania numerku. Jedno okrycie zimowe znałam na pamięć: długie, ciemny brąz, metka z wieżą Eiffla i napisem „Paris”... Paryskie futro trafiało w najdalszy zakątek szatni, by nie rzucało się w oczy. Jego właścicielka zawsze z nami pogadała, a kiedyś przyniosła talerz „chrustów”, własnego wypieku oczywiście. Po wielu latach zapytałam jej męża, czy futro rzeczywiście było prawdziwe i pochodziło z Paryża. Potwierdził.
Innym razem kolejny z naszych przyprowadził dziewczynę i zakomunikował stojącym w szatni „To moja Kropka”. Wysoka, postawna dziewczyna zawstydziła się, zarumieniła i zostawiła płaszcz w naszej szatni.
Od kobiet koszykarzy nie żądaliśmy pieniędzy. Ale jakże często dawały same, i to więcej niż przepisowe 50 gr. Dawały zwłaszcza mnie. Podobała im się nastolatka w szatni? Nie wiedziały, że mnie podobali się ich faceci.... Na pocieszenie zostawały mi pieniądze, których Mama nie zabierała. To był mój zarobek.
I wydarzenie, które mocno wpisało się w moją pamięć. Miało miejsce w mroźny grudniową niedzielę....A zaczęło się wszystko prawdopodobnie w piątek.
Zdarzało się wówczas bardzo często, że zawodników przed meczem wywożono. Zarówno koszykarzy jak i piłkarzy. W zależności od sezonu. Tak po prostu wywożono, najczęściej gdzieś blisko, ale miejsce trzymano w tajemnicy. Kiedyś Tata mówił coś o Świdnicy albo o Andrzejówce, może padała nazwa Zagórza. Moje pytanie zadawane rodzicom „A po co się ich wywozi?” długo pozostało bez odpowiedzi. Pewnego dnia Tata odpalił na odczepnego: „Żeby im baby nie przeszkadzały”. Jako że byłam wówczas w okresie intensywnego dojrzewania, skojarzenie było natychmiastowe. Od tamtej ojcowskiej odpowiedzi zagadnienie „Czy seks przeszkadza w rozegraniu meczu czy nie” nieustannie mnie nurtuje.
Kiedy jednak w naszej szatni nastawiłam uszy na odbiór, dowiedziałam się, że przyczyna była inna. Sportowcy byli wywożeni oczywiście po to, by maksymalnie skoncentrować się przed meczem. Ale był też inny powód – by nie narażać ich na pokusy w postaci przekupstwa. Zdarzało się bowiem, że emisariusze z innych klubów przyjeżdżali tuż przed meczem, kusili, a wszak sportowiec to tylko człowiek. Ot, scenariusz „Piłkarskiego pokera” nie wziął się z powietrza. Wywózka do takiej Andrzejówki miała zminimalizować zakusy i pokusy.
Zatem pewnego piątku wywieziono moich koszykarzy gdzieś blisko. Na godzinę przed meczem autokar dostarczył ich wprost pod drzwi szatni. Weszli z tradycyjnym „Dzień dobry”, rozegrali mecz i ponownie wsiedli w autokar, który ruszył w, powiedzmy, nieznane. W niedzielę replay – podjeżdża autokar, wysiadają koszykarze, wchodzą do szatni. Nieco wolniej niż w sobotę, powitanie też cichsze, bo większość trzyma w rękach ....świerki, czyli choinki. „Pani Kulesza – zwrócili się do Mamy – Możemy zostawić te choinki w szatni?” Mama rozłożyła ręce. Jak przechować wszystkie choinki w takiej szatni? Przecież się pomieszają, jak rozpoznać, która czyja?
„Niech się pani nie martwi. Poznamy!” . Drużyna z choinkami wkroczyła za szatniarską ladę, ustawiła i położyła świerki według własnego uznania.
Jesteście w stanie wyobrazić sobie szatnię na Teatralnym pachnącą zimą, mrozem, prezentami i zbliżającymi się świętami Bożego Narodzenia? Ja nie muszę uruchamiać wyobraźni. Ja to nadal czuję.
WESOŁYCH ŚWIĄT!
Na zdjęciu: piątka wspaniałych z początku lat siedemdziesiątych: od lewej:
nr 8 Janusz Krzesiak
nr 9 Mieczysław Zenfler
nr 15 Witold Domoradzki
nr 14 Poldek Podstawczyński
nr 6 Stanisław Ignaczak
pamięci Kazimierza Sosnkowskiego (1)
utwór nagrodzony III nagrodą w V Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „O złota gałązkę jabłoni” w Łososinie Dolnej w 2023 roku (w zestawie z utworami „Miłość w sadzie” i „Jabłonka”).
Opowiadanie zostało wyróżnione w Przeglądzie Twórczości Dzieci i Młodzieży (kategoria - dorośli) „Lipa 23” w Bielsku - Białej, ukazało się w wydawnictwie pokonkursowym ISBN 978-83-964598-1-7.
(Pierwsze miejsce w konkursie literackim "Co się może zdarzyć w nowej bibliotece po remoncie?" organizowanym przez Miejską Bibliotekę Publiczną w Szczawnie Zdroju).
Zosia weszła do biblioteki. Wyremontowany budynek, stojący obok legendarnego sanatorium „Dąbrówka” w Szczawnie Zdroju, przyciągał świeżością ścian i magią papierowych książek. Te grzecznie stały na półkach i wyciągały swe strony ku czytelnikowi. Zosia miała wrażenie jakby chciały ją chwycić i porwać w świat drukowanych liter. Lubiła siadać na podłodze pomiędzy półkami i marzyć o życiu ukrytym przed oczyma innych. Pani bibliotekarka znała rozmarzoną dziesięciolatkę i zawsze uśmiechała się na jej widok. Obie czuły to samo, świat książek to ich świat. Tym razem dziewczynka zatrzymała się przy półce z nazwiskami pisarzy na M.
(czyli historia zniknięcia starego zawodu)
(opowiadanie jest wersją autorską tekstu nagrodzonego w konkursie z okazji 100 lecia powstania klubu sportowego Lech Poznań, wydanego przez Wydawnictwo Miejskie Posnania ISBN 978-83-7768-320-0 w 2022 roku)
(czyli historia zniknięcia starego zawodu)
- I jak tu żyć? - zapytał Stary nie wiedząc, że owe pytanie stanie się symbolem epoki, która nadejdzie.
- Może na czas zimy wziąć urlop? - zaproponował Czarny.
- Jaki urlop, jaki urlop! - oburzył się Maniek zwany Białym – Przecież pralka mi się popsuła. Zarabiać muszę.
- Ja chcę się dziewczynie oświadczyć. Najpierw pierścionek, potem wesele jakieś trzeba zrobić... - wymamrotał Młody.
- Idę do kibla, zamówię jeszcze po piwie – rzekła wstając z krzesła Stary.