Kiedy w gronie biało-niebieskich powiedziałam, że następny mój felieton będzie o Legii, usłyszałam głośne: „Tylko nie Łazienkowska!”. W porządku, nie Łazienkowska. Będzie 29 Listopada, bo przy ulicy o takiej nazwie znajdowała się hala, w której grali stołeczni koszykarze.
A było to tak:
Korzystając z ostatnich miesięcy urlopu wychowawczego i dobrodziejstwa mojej Mamy, roku ruszyłam do Wałbrzycha. Z której strony nie patrząc, najkrótsza droga do rodzinnego miasta zawsze wiedzie przez Warszawę. Zimą 1989 roku wpadłam na iście szatański pomysł...W tym czasie Górnik grał mecz z Legią... Pociąg z Warszawy do Wałbrzycha miałam o 22.08... Postanowiłam spróbować inaczej dostać się do mego miasta...
Z PKS-u wysiadłam na Pradze. Dalej autobusy z Łomży nie jechały. Na ulicy Targowej zaczepiłam dwóch, wówczas, prawie rówieśników:
- Jesteście kibicami Legii? – zapytałam mrugając rzęsami.
- Tak!
- To jak dojechać na 29 Listopada, do hali Legii?
Kibice zupełnie nie kojarzyli hali z listopadem. Dziś już nie pamiętam, kto wskazał mi drogę i kazał jechać ....w kierunku Łazienek. Tam jest jakiegoś któregoś Listopada. Jakoś dojechałam, jakoś znalazłam wejście. Z bocznej kieszeni spodni wyjęłam ważny dokument, pokazałam strzegącym wejścia i pewnym krokiem wkroczyłam do... bardziej szkolnej sali gimnastycznej niż stołecznej hali sportowej.
Czym był ów dokument? Była to najwspanialszy dowód pod słońcem - legitymacja prasowa, otwierająca przed mną wszystkie drzwi. Najważniejsza była zawarta w niej informacja: „Wszystkie władze proszone są o udzielenie okazicielowi niniejszej legitymacji pomocy w wypełnianiu obowiązków służbowych”. Byłam wtedy felietonistką łomżyńskiego tygodnika „Kontakty”. Wykorzystywałam ten fakt przez wiele lat, wchodząc na wiele imprez, do wielu instytucji. Wszak nigdy nie było wiadomo, czy nie znajdę materiału do kolejnego felietonu ...Pobyt w Warszawie w 1989 roku też zaowocował felietonem pt.: „Kobieta z prowincji”.
Bez problemu odnalazłam stolik z napisem „prasa”. Usiadłam. Dosiadali się do mnie inni dziennikarze. Najpierw patrzyli, potem pytali. Wyjaśniłam, że jestem wałbrzyszanką, ale mieszkam w Łomży, w której to jest wielu wałbrzyszan i są ciekawi meczu Górnika w Warszawie. Zresztą tak w ogóle to jadę do Wałbrzycha, bo to będzie materiał na reportaż....Dobry bajer nie jest zły. Chyba stołeczna prasa trochę uwierzyła, bo nie wywalono mnie na zbity pysk. Wtedy właśnie spotkałam się oko w oko z naczelnym „Przeglądu Sportowego” Łukaszem Jedlewskim (patrz mój tekst „Wałbrzych w blasku złota”).
A potem na rozgrzewkę wyszli nasi! Anacko, Kiełbik, Buczkowski, Wieczorek, Żywarski...., trener Jan Lewandowski i kierownik drużyny Leon Klonowski. Do niego właśnie podeszłam. Przypomniałam się: „Grażyna Kulesza”. Poznał. Uśmiechnął się. Wtedy zapytałam, czy nie ma w autokarze wolnego miejsca, bo jadę do Wałbrzycha i chętnie bym się razem z Górnikiem zabrała.
- Oczywiście. Nie ma żadnego problemu - oznajmił kierownik.
(Inny pan na K. znalazł masę problemów, by jazdę z Górnikiem na trasie Wałbrzych - Warszawa mi uniemożliwić).
Rety, udało się! Będę jechała do Wałbrzycha razem z Górnikiem! Szczęśliwa, że dojazd mam zapewniony, obejrzałam mecz. Przegraliśmy 82:88, ale potem dwa mecze w Wałbrzychu wygraliśmy 83:79 oraz 92:85 i awansowaliśmy do drugiej rundy play off-u.
Ale ze stolicy wyjeżdżaliśmy około dwudziestej drugiej w kiepskich humorach. Zawodnicy zajęli tył autobusu, próbowali zasnąć. Nikomu gadać się nie chciało. Ot, parę słów na temat mego nieżyjącego taty, co porabia moja mama...Po drodze jeden przystanek, może dwa.
Jedziemy, szosa w miarę sucha, śniegu niewiele. Samochodów prawie wcale. Kierowca nie zdejmuje nogi z gazu. Śpieszymy się do domu. Wjeżdżamy na teren Dolnego Śląska. I nieoczekiwanie, na pustej szosie zatrzymuje nas.... „drogówka”. Kierowca wyciąga dokumenty i udaje się do stojącego na poboczu radiowozu. Trwają nerwowe rozmowy trenera i kierownika:
- Będzie mandat, to się wspólnie zapłaci. W końcu kazaliśmy mu jechać szybko.
Ale nie taka milicja straszna jak ją w historii malują. Kierowca wraca, otwiera drzwi od strony pasażerów:
- Szefie, ma pan jakiś proporczyk? Trzeba dać i będzie w porządku.
Leon Klonowski wyjmuje wielki proporczyk Górnika. Rety, takiego jeszcze nie widziałam. Jakże blado wyglądają moje wobec tego wspaniałego giganta z białymi frędzlami! Westchnęłam głęboko. (Po latach podobny zawisł na ścianie mego mieszkania!)
Gdy ruszyliśmy w dalszą drogę, kierowca zdał relację z rozmowy z „drogówką”, w wyniku której darowano nam karę za przekroczenie prędkości:
- Powiedziałem im, że wiozę koszykarzy Górnika z Warszawy, że Legia nas ograła, jest smutno i chcemy jak najszybciej do domu. Dobrze, że trafiliśmy na kibiców. Za proporczyk puścili nas wolno. Aha, powiedzieli, żeby zwolnić, bo szron osiada na szosie i robi się ślisko.
Wszyscy odetchnęli głęboko.
- A tak w ogóle zamiast jechać pod remizę i pilnować tam porządku, to stają na szosie i łapią...- kto wypowiedział te słowa nie pamiętam. Akurat wtedy mijaliśmy jakąś wieś z jakąś zabawą w jakiejś remizie.
Do Wałbrzycha dojechaliśmy szczęśliwie ok. czwartej nad ranem. Chyba jechaliśmy przez Strzegom i chyba jakiś zawodnik tam wysiadał... Nie pamiętam, drzemałam...
Swym przyjazdem zaskoczyłam stryja. Zaspany otworzył drzwi.
- Miałaś przyjechać jutro?
- Już jest jutro. Przyjechałam z „Górnikiem”. Przegraliśmy.
Stryj westchnął i kazał kłaść się spać, bo dla niego to jeszcze nie było jutro.
Przejazd z Górnikiem był dla mnie wielką przygodą i wyróżnieniem. Opowiadałam o nim jeszcze długo, długo. A znajomości zawarte, dzięki Górnikowi oczywiście, przy stoliku dziennikarskim w Warszawie zaowocowały ....ale to już temat na inny felieton.
Na skanie oryginalny felieton z łomżyńskich „Kontaktów”.
pamięci Kazimierza Sosnkowskiego (1)
utwór nagrodzony III nagrodą w V Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „O złota gałązkę jabłoni” w Łososinie Dolnej w 2023 roku (w zestawie z utworami „Miłość w sadzie” i „Jabłonka”).
Opowiadanie zostało wyróżnione w Przeglądzie Twórczości Dzieci i Młodzieży (kategoria - dorośli) „Lipa 23” w Bielsku - Białej, ukazało się w wydawnictwie pokonkursowym ISBN 978-83-964598-1-7.
(Pierwsze miejsce w konkursie literackim "Co się może zdarzyć w nowej bibliotece po remoncie?" organizowanym przez Miejską Bibliotekę Publiczną w Szczawnie Zdroju).
Zosia weszła do biblioteki. Wyremontowany budynek, stojący obok legendarnego sanatorium „Dąbrówka” w Szczawnie Zdroju, przyciągał świeżością ścian i magią papierowych książek. Te grzecznie stały na półkach i wyciągały swe strony ku czytelnikowi. Zosia miała wrażenie jakby chciały ją chwycić i porwać w świat drukowanych liter. Lubiła siadać na podłodze pomiędzy półkami i marzyć o życiu ukrytym przed oczyma innych. Pani bibliotekarka znała rozmarzoną dziesięciolatkę i zawsze uśmiechała się na jej widok. Obie czuły to samo, świat książek to ich świat. Tym razem dziewczynka zatrzymała się przy półce z nazwiskami pisarzy na M.
(czyli historia zniknięcia starego zawodu)
(opowiadanie jest wersją autorską tekstu nagrodzonego w konkursie z okazji 100 lecia powstania klubu sportowego Lech Poznań, wydanego przez Wydawnictwo Miejskie Posnania ISBN 978-83-7768-320-0 w 2022 roku)
(czyli historia zniknięcia starego zawodu)
- I jak tu żyć? - zapytał Stary nie wiedząc, że owe pytanie stanie się symbolem epoki, która nadejdzie.
- Może na czas zimy wziąć urlop? - zaproponował Czarny.
- Jaki urlop, jaki urlop! - oburzył się Maniek zwany Białym – Przecież pralka mi się popsuła. Zarabiać muszę.
- Ja chcę się dziewczynie oświadczyć. Najpierw pierścionek, potem wesele jakieś trzeba zrobić... - wymamrotał Młody.
- Idę do kibla, zamówię jeszcze po piwie – rzekła wstając z krzesła Stary.